Category Archives: Hip-hop/Soul

Ku chwale serotoniny – poradnik praktyczny cz.2

fot. flickr.com
fot. flickr.com

(Redakcja uprzedza: post będzie się ładował pewnie pół godziny, bo skrypt dużo kawałków musi przerobić. Za utrudnienia przepraszamy.)

Zgodnie z obietnicą dziś druga część antidotum na negatywne nastroje (cz.1). Tym razem będzie żywiej i energiczniej, bo, jak rozumiem, praca domowa została odrobiona i skołatane nerwy ukoiliście wczorajszymi dźwiękowymi medykamentami.
Moje dzisiejsze myki na poprawę humoru wyglądają tak: Continue reading Ku chwale serotoniny – poradnik praktyczny cz.2

Uczuciowo i koniunkturalnie

loveCzęsto zastanawiam się, czy takie doraźne pisanie wpisów ma sens – w ostatni dzień lata “Last Day of Summer” The Cure, w Boże narodzenie “Belive” Gus Gus, jesienią “Autumn Leaves” Coldcut itd. Trochę to łatwizna, ale koniec końców fajna gra skojarzeń, więc nie będę się krygował.

Właśnie płonie Most Łazienkowski w Warszawie, więc powinienem wrzucić “Smoke on the Water”, albo “Dym” Bolca, ale się powstrzymam, bo to zbyt oczywiste. Dziś mamy jednak walentynki. Święto, jak wiemy, zachodnie, a do takowych raczej nie mam słabości. Jestem w tej kwestii konserwatystą pierwszej wody więc 1 listopada, nie chodzę na imprezy helloweenowe, nie daję dzieciom żadnych cukierków, tylko każę karzę (piłeś, nie pisz) im czytać Mickiewicza i odprawiać dziady. Wolę zdecydowanie naszą słowiańską, pogańską tradycję niż te cholerne zachodnie naleciałości. Walentynki jednak toleruję, bo okazywanie sobie pozytywnych uczuć zawsze jest dobre i jeśli pojawia się ku temu pretekst, to warto go wykorzystać bez względu na jego proweniencję. Byle by nie być przez to całe przedsięwzięcie zbytnio sterroryzowanym.

Korzystając zatem z dzisiejszej okazji (choć już blisko 24.00) wrzucam 10 ładnych kawałków, co o uczuciach ładnie grają.

Florence And The Machine – You Got The Love (The XX remix)

Motor City Drum Ensemble – L.O.V.E.
Continue reading Uczuciowo i koniunkturalnie

“Protect yourself at all times”

Fot. hdwallpaperscool.com
Fot. hdwallpaperscool.com

Wracanie z Suwalszczyzny do miasta (nawet tego, które się kocha) nigdy nie jest łatwym zajęciem. Tam drzewa  – tu beton, tam mróz  i śnieg- tu plucha, tam cisza – tu hałas, tam puszcza – tu parki… Nieważne. Ważne, że udało mi się wykąpać w przeręblu. Jestem hardkorem.

Jest badminton, ping-pong, koszykówka, golf, snooker, bieganie, strzelectwo i krokiet. Jest też piłka nożna, w której grupa mężczyzn przez 90 minut udaje, że zostali sfaulowani na polu karnym i rugby, gdzie inna grupa (tym razem prawdziwych facetów) przez 80 minut udaje, że nic im się nie stało. Generalnie jest wiele sportów. Jedne poważam mniej, inne bardziej, jedne są nie do oglądania, inne oglądam z chęcią, mimo że nie mam ochoty ich uprawiać. Sport jest też niezwykłym narzędziem do przekraczania naszych ograniczeń, szkołą charakteru, pokory, przegrywania i wygrywania. Jakby nie było, to ważna część życia dla sporej grupy mieszkańców planety Ziemia. Continue reading “Protect yourself at all times”

Pałacowe wieści

Z racji tego, czym zajmowałem się w zeszłym roku w pracy nasz Prezydent zaprosił mnie na raut z okazji zakończenia akcji “25 lat wolności”. Myślę, że o – na przykład – wolności gospodarczej wiele by nam opowiedział taki Roman Kluska. W Pałacu Prezydenckim nigdy nie byłem więc z chęcią z zaproszenia skorzystałem. Niestety muszę powiedzieć, że siedziba głowy państwa nie robi wielkiego wrażenia. Jest odrestaurowana w sposób podobny nieco do tego, jak został odnowiony warszawski Zamek Królewski, czyli dość tanio. W Pałacu nie jest aż tak źle jak w Zamku, ale nie ma tam niczego szczególnego. W zeszłym roku byłem w węgierskim parlamencie i zwyczajnie opadła mi szczęka, kiedy zobaczyłem to, co zobaczyłem. Będąc tam, człowiek wie, że jest w stolicy kraju, który był kiedyś mocarstwem i inaczej patrzy na małe Węgry. Nasz parlament i Pałac Prezydencki wypadają w tym porównaniu dość blado.

Jest jednak jedno miejsce w Pałacu, które zrekompensowało mi dzisiejszy niedosyt i rozczarowanie. Jest to prowadząca do kaplicy sala, w której zgromadzone jest 10 obrazów J. Nowosielskiego, który, jak wszyscy wiemy, najwybitniejszym polskim powojennym malarzem był. Kropka. Pomieszczenie jest wyciemnione, bardo dobrze, subtelnie, punktowo oświetlone są płótna, a całość prowadzi do jaśniejszej kaplicy. Bronisław “Bul” Komorowski, łagodnie mówiąc, nigdy nie był moim politycznym faworytem, ale za stworzenie tej małej galerii w takim miejscu ma u mnie dużego plusa. W takim układzie cały Pałac może być dla mnie zakurzony i zupełnie niereprezentacyjny, byleby ta sala została w stanie w jakim jest. Taka wizytówka nam wystarczy.

Pałac
Fot. biesydwa.pl

Oprawę muzyczną zapewniał imprezie niejaki raper Mezzo. Jest on przez “prawdziwych” polskich raperów nazywany przedstawicielem nurtu hipho-polo. Oznacza to, że sprzedał się komercji, zarabia kupę  kasy, grają go w Radiu Zet i nie jest w ogóle hardkorowy, co jest najgorszą rzeczą, jaka może spotkać polskiego rapera. Raper, który nie jest w jakiś sposób hardkorowy, zajmuje w hierarchii społecznej miejsce bliskie strażnikowi miejskiemu, a chyba nie muszę pisać co to oznacza. Mezzo nie słucham, bo to nie jest muzyka dla mnie i nawet chciałem coś zgryźliwie napisać o tym, że akurat takiego muzyka Kancelaria Prezydenta wybrała sobie na taką uroczystość, ale postanowiłem dać mu szansę. Na scenę wyszedł z jakimś drugim melodeklamatorem, prawdziwym zespołem, trzema miłymi dziewczynami, zaczęli grać i jak dla mnie się obronili. Musze powiedzieć, że nie wiem ile w polskim rapie jest składów, w których podkłady gra kapela na żywych instrumentach (z DJ’em naturalnie), gdzie na dodatek muzycy potrafią grać na tym co mają w ręce. Z trzech wokalistek jedna miała głos lepszy od drugiej – wszystko czysto, muzykalnie, w tempo i z ładną barwą. Panowie rapujący, jak to raperzy, rapowali, co mieli do zarapowania. Po prostu solidna robota od początku do końca. To nie jest nie wiadomo jaka muzyka – po prostu popowy rap z pozytywnym przekazem, ale nie widzę powodów, żeby getto przyspawanych do ławki twardzieli gadających ciągle o furach, dupach, bluntach i braku perspektyw miało powody do stawiania się wyżej.

Cóż, mimo wszystko nie puszczę tu kawałka Mezzo, no bo bez przesady, ale znajdzie się miejsce dla jakichś prawdziwych hardkorowców z warszawskiej ławki ;-)

Molesta – Wiedziałem że tak będzie

Ciemność słyszę, słyszę ciemność

Właśnie się zorientowałem, że wczorajszy wpis był 700-nym w historii Nirguny – mamy zatem kolejny powód do świętowania (a przynajmniej ja mam). Z tej okazji nie omieszkam niedługo ogłosić 2 edycję KONKURSU z jeszcze bardziej atrakcyjną nagrodą niż poprzednio.


Top100Jak co roku o tej porze przeglądam sobie zestawienia najlepszych zeszłorocznych albumów i utworów w szeroko pojętej muzyce elektronicznej i wydaje mi się, że gdyby jakaś wyższa inteligencja z kosmosu przesłuchała większość pozycji wyróżnionych przez różne szacowne strony i magazyny, uznała by ludzkość za jakieś prymitywne drobnoustroje.
Wtórność i toporność tego co podobno jest najlepsze jest załamująca. Jeżeli przytrafi się utwór nie mający od początku do końca beatu na 4/4, rzuca się to od razu w uszy niczym Suzuki Hayabusa na wolnym wydechu. W większości przypadków brzmi to jak radosna twórczość początkujących nastolatków, którzy odkrywają możliwości komputera podarowanego im na gwiazdkę przez św. Mikołaja.  Powoli zaczynam podejrzewać, że istnieje tajna, muzyczna Grupa Bilderberg gromadząca właścicieli wytwórni płytowych, producentów i co ważniejszych muzyków. Ta grupa co jakiś czas się spotyka i ustala, co będzie grane  w najbliższych latach. Na ostatnim zjeździe rozmowa prawdopodobnie wyglądała tak:

– A: Kochani, nie za dużo melodii w tej muzyce ostatnio dajemy?
– B: Ale, że co? Złe są melodie?
– A: No nie, melodie i skomplikowane kompozycje są bardzo fajne, ale ktoś to musi pisać. Mało jest  teraz takich ludzi. Quincy ma się źle, chłopaki z Massive Attack za dużo jarają, Janusz Stokłosa nie ma weny. W pop’ie, elektronice i hip-hopie ciemna dupa. Nie ma ludzi, kurde!
– C: To prawda, A ma rację. Młoda wiara nie umie grać na instrumentach, przyssała się do Logica, Abletona i chuj wie czego, męczy ciągle te same sample pack’i z netu, nie mówiąc o ciągłym rżnięciu ze starych kawałków na potęgę  i z beatu potrafi ułożyć tylko ścieżkę na 4/4. Nędza, panowie!.
– Racja! Prawda! Trzeba coś z tym zrobić!! (głosy z sali)
– B: To wypieprzmy te melodie i harmonie i będzie po problemie.
– D: Ale tak całkiem?
– B: Całkiem może nie. Jak komuś czasem się uda coś złożyć do kupy, to niech już tak zostanie, ale generalnie melodie wypierdalamy, zostawiamy beaty, do tego jakieś sampelki, rapowanie gościa można dodać, refren laski, trochę efektów i starczy. Młodzi nie będą się podłamywać, że nic nie potrafią, ludzie szybko się do tego przyzwyczają, bo nie będzie nic innego  i będą kupować, ściągać, streamować jak leci. Mamy postmodernizm w końcu, nie? Do tego składania dawno zużytych klocków mamy dobrą ideologię.
– Świetny pomysł! Tak zróbmy! (głosy z sali)
– A: OK, w takim razie tak będziemy grali przez najbliższe 5-7 lat.
Następuje koniec spotkania uczestnicy udają się na bankiet.

Na pewno tak było. I żeby była jasność – ja uwielbiam muzykę prostą, lapidarną, ubogą w środki i bardzo lubię beat na 4/4, ale to nie może być wszystko, co muzyka (szczególnie) elektroniczna ma do zaoferowania. Na początku lat ’90 w tworzeniu muzyki przyszła rewolucja związana z upowszechnieniem komputerów i oprogramowania do tworzenia muzyki. Samplery i inne instrumenty trafiły pod strzechy i powstało zupełnie nowe spojrzenie na muzykę. Pojawiły się nowe przestrzenie, a zupełnie nowe brzmienia dały muzykom możliwość malowania muzycznych pejzaży, o których nikt nie miał wcześniej pojęcia, bo nie było narzędzi, które mogły by je stworzyć. To zderzenie ciekawych czasów, postępu technologii i co najmniej 2 zdolnych pokoleń, zaowocowało ponad 10  cholernie ciekawymi muzycznie latami.

Zawsze trafi się jakaś perła, dwie czy nawet piętnaście, ale nie ma co ukrywać, że mamy ogromny zastój od muzyki popularnej po bardzo alternatywne i z natury mało przystępne nisze. Wydaje mi się, że jedną z przyczyn tego stanu rzeczy (poza muzyczną Grupą Bilderberg naturalnie – swoją drogą to nie najgorszy pomysł na nazwę kapeli) jest fakt, że obecnie muzykę tworzy pokolenie wychowane od małego w świecie komputerów. W większości wypadków nienauczeni komponowania i grania na żywych instrumentach artyści pracują na programach komputerowych, które mimo, że dają możliwość eksploracji zupełnie nowych brzmieniowo rewirów, wpychają ich w podyktowany interfejsem i strukturą oprogramowania schemat tworzenia. Ten schemat słyszymy ciągle i ciągle na nowo aż wątroba człowieka od tego boli. Wydaje mi się, że można się z niego wyrwać, albo będąc naturalnie zdolnym albo znając zasady kompozycji i tworzenia harmonii. Ich znajomość (intuicyjna lub wyuczona) pozwala tworzyć z jednej strony muzykę bogatszą i zróżnicowaną jak i prostą i powtarzalną w sposób ciekawy i niebanalny. Nie jestem muzykiem i nie wiem, czy rzeczywiście tak to działa, ale taka mnie nęka w tej kwestii intuicja. Pewnie ważne przyczyny tego co słyszymy tkwią w świecie, który nas dziś otacza, ale to temat na inny wywód.

Efekt tego wszystkiego taki, że zanim znajdę coś fajnego, co mógłbym Wam podrzucić (poza starszymi rzeczami rzecz jasna) muszę odsłuchać długie godziny brzmieniowej hochsztaplerki udającej muzykę alternatywną. Ja szczerze dziękuję za taką alternatywę. Na szczęście zawsze coś miłego dla ucha się jednak uda człowiekowi wyszperać i wtedy radość tym większa.

Na przykład takie ładne rzeczy w malowniczym Detroit niejaki Tall Black Guy robi. Ten pan słucha starych rzeczy z miasta Motown i potrafi do nich nawiązać całkiem współczesnym brzmieniem. Płyta “8 Miles to Moenart” jeszcze z 2013 roku więc może nie świeżynka, ale stara też nie. Cała bardzo dobra więc polecam odsłuchać, a tym czasem nr 4 z tejże:

Tall Black Guy – There’s No More Soul

 

PS. Za kilka dni wrzucę swój TOP 2014.

Produkt jakościowy

Witam w kolejnym pięknym roku, który zaczynam nieco popowo, ale bynajmniej nie oznacza to, że  na Nirgunie będzie bardziej popularnie w tym roku. Jakoś tak łagodniej chciałem się przywitać z nowym styczniem. Swoją drogą to nie mogę zrozumieć tych, którzy w sylwestra wywalają fajerwerki w powietrze już od samego rana. Taka mała zagwozdka. W Warszawie znów wieje tak mocno, że człowiek czuje się tak, jakby mieszkał na Azorach.

Ad rem. Muzyka popularna, oprócz tego że jest popularna, ma to do siebie, że często goniąc za swoim sukcesem schlebia gustom ogółu tak bardzo, że brzmi tak, jak możemy tego słuchać w radiu na co dzień, czyli zazwyczaj bardzo słabo. Na szczęście trochę dobrego wciąż można usłyszeć nie buszując po jakichś niszowych miejscach w sieci, tylko obserwując to, co się dzieje w mainstream’ie. Swoją drogą teraz dopiero, oglądając MTV czy nie daj Boże Eska TV,  można docenić na jak wysokim poziomie stał pop w latach ’70, ’80 czy nawet ’90.

Poniżej, stary wyjadacz Womack, wziął do siebie na chwilę Lanę – która może i jest uszytym przez marketingowców produktem, ale produktem naprawdę atrakcyjnym – i pokazał, że można.

Bobby Womack – Dayglo Reflection (feat. Lana Del Rey)

Podróże sentymentalne

Zimny_łokiecSamochód to dla mnie dość szczególne miejsce, jeśli chodzi o słuchanie muzyki. Często słucham w nim rzeczy, którymi nie raczę się gdzieś indziej. Są ku temu powody natury dwojakiej.

Pierwszy powód, to ograniczenia techniczne. Chcąc nie chcąc, mój automobil to już prawie youngtimer i zamiast wypasionego odtwarzacza CD ze zmieniarką, wejściem na USB i iPoda, środkową konsolę dumnie ozdabia fabryczny kaseciak “Gamma” znany wielu kierowcom samochodów koncernu z Wolfsburga. Dzięki temu w moim – godnym Janusza spod Grajewa – Passacie  słucham często kaset, które ostały mi się z zamierzchłych czasów. Mam samochodowe “kasety dyżurne” – należą do nich m.in.: koncertowy Tilt,  pierwsza płyta Wilków, “Korowód” Anawy i kilka składanek zrobionych niegdyś własnym sumptem. Wysłużony odtwarzacz kaset nie jest jednak jakimś niemożliwym do obejścia murem. Dzięki zakupionej w Saturnie za 15,99 zł przejściówce sygnał z iPoda Classic przenosi się na audiofilskie car audio i umożliwia godny podziwu mariaż technologii cyfrowej z analogową. Przejściówka jest niestety dość chimeryczna. Raz dźwięk jest naprawdę świetny, innym razem zniekształcenia są tak duże, że wolę już słuchać silnika, ale nie jestem w stanie dojść, czy to wina temperatury, wilgotności, czy faz księżyca.

Drugi powód ma przyczyny bardziej subtelne. Sama podróż, nawet najkrótsza, jest dla mnie doświadczeniem na tyle przyjemnym i “otwierającym”, że z chęcią przyjmuję do siebie bodźce, na które zazwyczaj jestem nieco zamknięty. Dlatego chętnie podczas jazdy poszerzam swoją wiedzę z frontu walki o świadomość Polaków, słuchając na zmianę Tok FM i Radia Maryja albo uwrażliwiam się słuchając radiowej “Dwójki”. Ale żeby nie było, że taki wielki ze mnie intelektualista, to w samochodzie słucham też rzeczy znacznie mniej wysublimowanych.

Jedną z moich ulubionych samochodowych playlist jest ta z hip-hopem, którego słucham właśnie głównie w aucie. Zawsze robi się z tego podróż sentymentalna, bo czasy i ja się już bardzo zmieniliśmy, ale jakoś młodziej się człowiek czuje przy tych kawałkach o wszystkim i niczym, które na krótką chwilę ewakuują w wiek niewinności. Na dobrą sprawę nigdy  bardzo dużo hip-hopu nie słuchałem, ale jest trochę utworów, które naprawdę lubię za pewną swobodę i “flow”, mimo że są często o historiach z nie mojego życia. Poniżej kilka polskich kawałków dobrze konweniujących z zimnym łokciem.

Paktofonika “Jestem Bogiem” (DJ Haem rmx)

WzgórzeYP3 “Zabić ten hałas”

Grammatik “Nie ma skróconych dróg”

Ash “Trzeba Wiedzieć”

Smarki Smark “Kawałek o życiu”

 

Świątecznie

kartka

Kochani,
redakcja Nirguny życzy Wam spokoju ducha, zdrowia, szczęścia, żadnych niepotrzebnych hałasów w około, muzyki lub ciszy zależnie od potrzeb i spełnień w tym co najważniejsze. Do życzeń przyłącza się Al Green.

PS. No i bez względu na to, czy codziennie słuchacie Radia Maryja, czy czytacie Krytykę Polityczną, pamiętajcie, że to jednak święta Bożego Narodzenia, a nie choinki i prezentów.

Al Green “Jesus is Waiting”

Zaorane układanki – recenzja “HV/Noon”

HV_Noon

Na koniec roku Hatti Vatti do spółki z Noon’em nieźle zamieszali na naszym podwórku. Większość redakcji miała już poukładane topy najlepszych płyt tego roku, a panowie na początku grudnia wydali album, który zaorał wszystkie misternie przygotowane układanki.

“HV/Noon” to projekt dryfujący gdzieś między hip-hopem a elektroniką. Z tego co widzę, ludzie oceniają go jako stricte hip-hopowy, ale według mnie ze względu na to, w jaki sposób funkcjonuje tu muzyka (co najmniej równorzędny w stosunku do tekstów) bliżej prawdy byłoby mówienie tu o trip-hopie, chociaż nikt już tej nazwy nie używa.

Właśnie, muzyka. Noon zawsze był dla mnie jednym z najlepszych polskich hip-hopowych producentów. Na tyle dobrym, że (całe szczęście) wyrósł z tej roli i zafunkcjonował jako niezależny twórca wydający solowe płyty. Pozwoliło mu to w pełni pokazać jak utalentowanym jest muzykiem. Trochę narzuca mi się tu analogia z Clams Casino, który wydając “Instrumentals”, płytę zawierającą pozbawione rapu podkłady, nagle zaczął być postrzegany jako jeden z najciekawszych twórców sceny elektroniczo-hip-hopowej. Hatti Vatti, to z kolei jedna z bardziej interesujących postaci naszej elektroniki z bardzo ciekawym, specyficznym, miękkim i przestrzennym klimatem utworów. Połączenie tych dwóch wrażliwości dało naprawdę ciekawe efekty, do których przyczynili się dodatkowo goście biorący udział w nagraniu płyty. Na albumie przeplatają się kawałki instrumentalne i te z wokalami, klimat jest dość ciemny, przydymiony, nieśpieszny, zawieszony gdzieś w przestrzeni. To trochę tak jakby HV i Noon przez kilka miesięcy przed nagraniem płyty słuchali głównie Murcofa, Steva Namlooka, oglądali czarno-białe zdjęcia z ostatnich 20 lat swojego życia, a potem weszli do studia i z pomocą Eldo, Hadesa, Jotuze, O.S.T.R., Małpy i Misi Furtak nagrali to, co nagrali.

Co od razu słychać po przesłuchaniu tej płyty, to że nagrali ją ludzie dojrzali. Dojrzali muzycznie i dojrzali tekstowo. Tu nie ma młodzieńczej zajawki, planów zdobywania świata, infantylności i wielu innych charakterystycznych dla wielu hip-hopowych płyt młodych wilków cech. Słychać, ile czasu minęło od nagrania “Świateł miasta”, gdzie nieco drażniło mnie egzystencjalne zacięcie chłopaków. Teraz nie ma na to miejsca, bo opowiadają starsi faceci (i jedna nieco młodsza dama), którzy wiedzą, o czym mówią, mają już inną, znacznie bardziej wyrobioną perspektywę. W tę męską opowieść niepostrzeżenie wślizguje się na chwilę Misia Furtak, która ślicznie żali się na huczenie i zawartość swojej głowy.

Świetnie się tego słucha. Ta muzyka wciąga, ma wiele płaszczyzn i odsłania powoli różne przestrzenie. Odsłania w sposób bardzo ciekawy i przemyślany. To są rzeczy, które nieczęsto można powiedzieć o polskim hip-hopie, szczególnie w warstwie muzycznej.  Ale jak już zaznaczyłem wcześniej, nie jest to dla mnie płyta czystko hip-hopowa, zbyt duża jest tu dla mnie rola samej muzyki. A jeżeli nawet uprzeć się – jak chce wielu – że tak jest, to z pewnością jeden z najlepszych polskich hip-hopowych albumów jakie słyszałem.

Ocena: 8,5/10

Hatti Vatti & Noon
“HN/Noon”
Nowe Nagrania
2014

HV/NOON – “HEIMAT” (JOTUZE)

Cały album:

Dobre bo polskie – Jamal na Peronie

Właśnie skończyłem błogie odsłuchiwanie muzyki z K. i A., którzy wpadli niespodziewanie. Biedny K. pluje sobie w brodę, bo kiedyś sprzedał mi świetne kolumny Acustic Energy, które hulają aż miło, a sam się męczy na jakimś plastikowym wykwicie z wtryskarki ze znaczkiem Sony. Takie życie – biznes nie zna litości. Z nieukrywaną satysfakcję utwierdzam się w przekonaniu, że na moim stereo to naprawdę mucha nie siada. Nie jest to żaden chłam, ale high-end też nie, a daje takie podróże, że chyba tylko moim sąsiadom może się to wszystko może nie podobać.

Skoro już przeszedłem na polską stronę mocy, to chyba wypadałoby zacząć jakimś ojczystym akcentem. Może to mało błyskotliwa konstatacja, ale kto powiedział, że jestem błyskotliwy? Zatem dziś będzie polski kawałek, a jutro, jak czasu starczy, może i recenzja jednej z najlepszych polskich płyt tego roku.

Poniżej Jamal i “Peron”.  Jeden z niewielu polskich zespołów, który zdaje się grać bez kompleksów i korzystać z tego, co daje język polski.  Nie mam pojęcia do jakiej, kategorii zaliczyć ten utwór więc, wrzucam do hip-hopu.