Tag Archives: trip-hop

Muzyczne dekonstrukcje #2

fot. rocknbeats.com.br
fot. rocknbeats.com.br

Jeśli zajrzy się na licznik scrobli na moim profilu na Last.fm od bardzo długiego czasu pierwsze miejsce zajmuje tam Massive Attack. Tak to się złożyło, że panowie z Bristolu pojawili się w moim muzycznym świecie w bardzo istotnym okresie adolescencji, kiedy to – jak wiadomo – inaczej człowiek chłonie świat, wszystko jest ważne, intensywne i w ogóle. Zostało zatem MA ze mną do dziś i ciągle mi gra. Wielu fanów Massive, łącznie ze mną, traktowało ich zawsze jako twórców bardzo innowacyjnych, którzy wraz z Portishead odkryli przed światem trip-hop i zupełnie nowy wymiar elektroniki. Z tą ich oryginalnością jednak bywało różnie.

O ile MA rzeczywiście byli mistrzami specyficznego klimatu i nowych brzmień, o tyle nie zawsze mieli czas, ochotę (a kto wie, może i talent?) na tworzenie nowych kompozycji jako takich.  Zaowocowało to tym, że niektóre ich bardzo znane kawałki nie są w pełni ich dziećmi, a jedynie coverami, o czym często nie wiedzą wyznawcy bristol sound. Dziś pora na demistyfikację pierwszego z ich utworów, a konkretnie Be Thankful For What You’ve Got z płyty Blue Lines. Continue reading Muzyczne dekonstrukcje #2

Okna

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Poznałem dziś pewną osobę. Rozmawialiśmy może 20 minut. Z niewiadomych przyczyn przez tę krótką chwilę opowiedziała mi o sobie całkiem dużo. Na pewno więcej niż ja w tym czasie opowiedziałbym o osobie. Z każdym kolejnym zdaniem rysowałem sobie w głowie obraz jej świata, korzystając z klocków jakie mi dawała. Po tej rozmowie miałem już swoje wyobrażenie jej osobowości i kilku ważnych miejsc jej prywatnego świata, którego cząstkę zdążyła mi opisać. Moje wyobrażenie jest naturalnie niezwykle ułomne i pełne zakłamań, ale, mimo wszystko, jest czymś dalece bogatszym i bardziej sugestywnym niż wczorajsza niewiedza o tej osobie i miejscu, w którym ją poznałem. Każde takie spotkanie to dla mnie odkrycie kolejnej części świata – trochę tak jak w grze komputerowej, gdzie każdy ruch postaci rozświetla czerń tła i pozwala zobaczyć dalszą część poziomu, po którym się poruszamy.

Takie odczucia mam zawsze poznając nowego człowieka, rodzinę, czy wchodząc do nowego domu. Lubię ten moment, kiedy nieznana twarz albo miejsce stają się po chwili historią konkretnej osoby z jej emocjami i życiowymi doświadczeniami. Po takim poznaniu magicznie odczarowane miejsce nagle wyłania się z tła anonimowości i już zawsze jest dla mnie “czyjeś” i “jakieś”. Ilekroć mijam potem taki blok albo dom, przypominam sobie historię osoby, czy rodziny związanej z tym miejscem. Okna czyichś mieszkań zamieniają się wtedy w okna małych, prywatnych światów. Jedno mieszkanie – jeden świat. I tak kolejno: piętro po piętrze, ulica po ulicy, miasto po mieście…

Każdy z nas ma swoje okna. Dla przechodniów kompletnie nieznaczące, a przecież w nich są nasze światy, dla nas ogromne i niezwykle ważne. Najważniejsze. Dopóki się nie spotkamy te okna pozostaną dla innych takie same jak wszystkie inne, a tak wiele się tam dzieje.

Mieszkam na wielkim blokowisku i codziennie widzę setki okien. Kiedy tak czasem wieczorem siadam na balkonie, patrzę na świecące niebiesko-żółtym światłem ściany budynków i zastanawiam się, ile małych-wielkich kosmosów jest obok nas, chociaż tego nie zauważamy? Jakby nie było, tamte światy są dla innych równie ważne jak nasz dla nas, a każdy w tym wszystkim stara się znaleźć swoje szczęście.

Niełatwa sprawa.

Massive Attack – Protection

Wieje

Rozstrzygnięcie konkursu muszę niestety przełożyć na później bo znów nie wyświetliły mi się wszystkie udostępnienia i nie wiem, kto w końcu powinien wziąć udział w losowaniu. Jeśli udostępniliście wpis z FB u siebie na wallu zalajkujcie albo skomentujcie ten post i wtedy dołączę Was do losowania. Przepraszam za kłopot, ale FB mi się krzaczy.


Wiatr
Fot. leosphere.com

Podobno osoby mieszkające obok wiatraków generujących prąd, zapadają znacznie częściej na różne zaburzenia psychiczne niż przeciętna populacji. Specyficzne wibracje generowane przez łopaty wirników wpływają dość nieciekawie na zdrowie mentalne ludzi mieszkających w sąsiedztwie tychże i znacznie więcej jest tam wypadków nerwic, psychoz i tym podobnych atrakcji.

Nie wiem, czy robiono na ten temat badania, ale ja chciałem zasygnalizować możliwość negatywnego wpływu silnego wiatru na zdrowie mieszkańców wyższych pięter bloków. Znów piździło niemiłosiernie przez dobre 3 dni i pierwszy raz w życiu mogę powiedzieć, że mam dość wiatru. Generalnie wiatr uwielbiam, podobnie burze, ale teraz przyszło zmęczenie materiału. Wcześniej wiało chyba przez tydzień i to tak mocno, że mi się na 12 piętrze zaczęły rozszczelniać plastikowe okna, a z otworów wentylacyjnych dęło tak, jakby zamontowali tam pod moją nieobecność jakieś turbiny. Jak powieje mocno przez noc to ja rozumiem, ale jak piździ kilka dni bez przerwy to ja dziękuję.
Z tego miejsca chciałem zatem zaapelować do przedstawicieli świata nauki o przeprowadzenie badań na temat wpływu długotrwałych silnych wiatrów na mieszkańców wyższych pięter budynków mieszkalnych, a przedstawicieli mojej spółdzielni mieszkaniowej o wypłacenie stosownych rekompensat finansowych za uszczerbki w zdrowiu psychicznym.

Na sterane wiatrem nerwy proponuję najnowszy kawałek zrobiony przez Anitka (Aniteka? – nie wiem jak to odmieniać) doprawiony kawałkiem monologu w wykonaniu Allana Wattsa – jednego z lepszych XX-wiecznych amerykańskich specjalistów od duchowości wschodu. Fajnie dźwięki Anitek składa i warto zajrzeć na jego profil na Soundcloud. Ten i sporo innych utworów jest do ściągnięcia za darmo.

Miłego tygo(dnia).

Tab & Anitek – SleepyTimeGuy

Zaorane układanki – recenzja “HV/Noon”

HV_Noon

Na koniec roku Hatti Vatti do spółki z Noon’em nieźle zamieszali na naszym podwórku. Większość redakcji miała już poukładane topy najlepszych płyt tego roku, a panowie na początku grudnia wydali album, który zaorał wszystkie misternie przygotowane układanki.

“HV/Noon” to projekt dryfujący gdzieś między hip-hopem a elektroniką. Z tego co widzę, ludzie oceniają go jako stricte hip-hopowy, ale według mnie ze względu na to, w jaki sposób funkcjonuje tu muzyka (co najmniej równorzędny w stosunku do tekstów) bliżej prawdy byłoby mówienie tu o trip-hopie, chociaż nikt już tej nazwy nie używa.

Właśnie, muzyka. Noon zawsze był dla mnie jednym z najlepszych polskich hip-hopowych producentów. Na tyle dobrym, że (całe szczęście) wyrósł z tej roli i zafunkcjonował jako niezależny twórca wydający solowe płyty. Pozwoliło mu to w pełni pokazać jak utalentowanym jest muzykiem. Trochę narzuca mi się tu analogia z Clams Casino, który wydając “Instrumentals”, płytę zawierającą pozbawione rapu podkłady, nagle zaczął być postrzegany jako jeden z najciekawszych twórców sceny elektroniczo-hip-hopowej. Hatti Vatti, to z kolei jedna z bardziej interesujących postaci naszej elektroniki z bardzo ciekawym, specyficznym, miękkim i przestrzennym klimatem utworów. Połączenie tych dwóch wrażliwości dało naprawdę ciekawe efekty, do których przyczynili się dodatkowo goście biorący udział w nagraniu płyty. Na albumie przeplatają się kawałki instrumentalne i te z wokalami, klimat jest dość ciemny, przydymiony, nieśpieszny, zawieszony gdzieś w przestrzeni. To trochę tak jakby HV i Noon przez kilka miesięcy przed nagraniem płyty słuchali głównie Murcofa, Steva Namlooka, oglądali czarno-białe zdjęcia z ostatnich 20 lat swojego życia, a potem weszli do studia i z pomocą Eldo, Hadesa, Jotuze, O.S.T.R., Małpy i Misi Furtak nagrali to, co nagrali.

Co od razu słychać po przesłuchaniu tej płyty, to że nagrali ją ludzie dojrzali. Dojrzali muzycznie i dojrzali tekstowo. Tu nie ma młodzieńczej zajawki, planów zdobywania świata, infantylności i wielu innych charakterystycznych dla wielu hip-hopowych płyt młodych wilków cech. Słychać, ile czasu minęło od nagrania “Świateł miasta”, gdzie nieco drażniło mnie egzystencjalne zacięcie chłopaków. Teraz nie ma na to miejsca, bo opowiadają starsi faceci (i jedna nieco młodsza dama), którzy wiedzą, o czym mówią, mają już inną, znacznie bardziej wyrobioną perspektywę. W tę męską opowieść niepostrzeżenie wślizguje się na chwilę Misia Furtak, która ślicznie żali się na huczenie i zawartość swojej głowy.

Świetnie się tego słucha. Ta muzyka wciąga, ma wiele płaszczyzn i odsłania powoli różne przestrzenie. Odsłania w sposób bardzo ciekawy i przemyślany. To są rzeczy, które nieczęsto można powiedzieć o polskim hip-hopie, szczególnie w warstwie muzycznej.  Ale jak już zaznaczyłem wcześniej, nie jest to dla mnie płyta czystko hip-hopowa, zbyt duża jest tu dla mnie rola samej muzyki. A jeżeli nawet uprzeć się – jak chce wielu – że tak jest, to z pewnością jeden z najlepszych polskich hip-hopowych albumów jakie słyszałem.

Ocena: 8,5/10

Hatti Vatti & Noon
“HN/Noon”
Nowe Nagrania
2014

HV/NOON – “HEIMAT” (JOTUZE)

Cały album: