Trochę wieś z tą ciszą w eterze, ale nie miałem weny, chęci i kilku innych rzeczy, więc strona leżała odłogiem. Jakiegoś huraganu wpisów bym się teraz nie spodziewał, ale jeżeli jakaś ładna nuta wpadnie mi w ucho, to nie będę jej trzymał tylko dla siebie.
Na przykład taka jak ten kawałek najlepszego japońskiego producenta hip-hopowego:
Od 10 dni jakiś – pardon – ch** z Dusseldorfu (przynajmniej tak wskazuje jego adres IP) próbuje włamać mi się na serwer. Atak jest dość prosty, bo polega na próbie złamania hasła metodą prób i błędów. Naturalnie nasz niemiecki haker nie robi tego sam, tylko w jego imieniu specjalny skrypt, który wiele razy na sekundę próbuje kolejnych konfiguracji liter, cyfr i znaków, żeby otworzyć cyfrową kłódkę. Hasła raczej nie złamie, bo mam bardzo silne, 128 bitowe i w ogóle enigma prawie. Nasz – dajmy na to – Hans liczy zapewne na wiele numerów kart kredytowych, dane rachunków bankowych z milionami Euro lub czyha na pikantne fotografie członków redakcji, co jestem akurat w stanie zrozumieć, bo, jak wszyscy wiedzą, redakcja Nirguny jest niezwykle atrakcyjna. Nic biedak tam by jednak nie znalazł poza tym, co można zobaczyć zwyczajnie na stronie.
Problem polega na tym, że jego heroiczne próby generują transfer na serwerze, który to transfer kosztuje, więc jeśli zobaczycie za kilka dni białą stronę z czarnym napisem informującym, że wykorzystany został “bandwich”, to nie jest to moja wina tylko jego. Na razie próby zneutralizowania fagasa nie są skuteczne.
Wiemy już, jak zachowuje się Wuj z Dusseldorfu, rzućmy więc okiem na Wenus z Willendorfu:
A teraz posłuchajmy czegoś, co nie ma nic wspólnego z hakowaniem, Angeliną i prehistorią.
Coś do porannej kawy albo herbaty, jeśli ktoś popija:
Long Arm – Perfect Morning
Gdybym nie musiał iść jutro do roboty, to ubrałbym się ciepło i bujał po mieście z tym kawałkiem na uszach. Wszedłbym tu, poszedł tam i wstąpił na kawę do Wojtka w Porannej. To byłby dobry dzień. Mam nadzieję, że i tak będzie dobry, ale wtedy byłby lepszy.
Jak ja lubię trafić czasem zupełnym przypadkiem na coś fajnego. Przesłuchiwałem najnowsze recenzje w Mixmag‘u i nie za bardzo cokolwiek tam mi się podobało, aż odpaliłem najnowsze dzieło młodej brytyjskiej raperki zwącej się Little Simz – “A Curious Tale of Trials + Persons”.
Płyta jest nierówna. Szorstkie i bardziej agresywne kawałki (“Persons”, “Dead Body”) można sobie bez wyrzutów sumienia darować. Reszta jest jednak całkiem ciekawa, chwilami naprawdę dobra, muzycznie w wielu momentach bardzo (szczególnie jeśli chodzi o część rytmiczną) “niehip-hopowa” i chyba to jest jej największym atutem. Tekstowi też warto się przysłuchać , ale nie to jest najważniejsze. Continue reading Zajebisty kawałek, dobra płyta→
Czekałem na pretekst, żeby wrzucić najlepszy kawałek Wu-Tang Clanu i wreszcie się znalazł ;-)
Ale to była histeria z tym całym Wu-Tang’iem. Szczerze mówiąc nigdy jej nie rozumiałem, bo płyty Wu-Tangu były dla mnie zawsze mocno średnie. Zdecydowanie lepiej panowie radzili sobie w solowych projektach. Chociaż ta cała otoczka w klimacie kung-fu miała swój klimat.
Czesi są fajni. Polacy patrzą na nich zazwyczaj nieco protekcjonalnie, z pozycji większego brata, ale z życzliwością. Nasza percepcja kultury czeskiej w dużej mierze opiera się na sentymentach ery PRL’u i Czechosłowacji pod postacią “Krecika”, “Arabelli”, “Latającego Czestmira” i “Sąsiadów” w połączeniu z ich świetną literaturą i kinematografią. To wszystko okraszone pewną dozą wiedzy o bratniej pomocy w ’68 roku (polecam opis tych wydarzeń w książce W. Suworowa “Żołnierze wolności”) i konfliktach o Zaolzie.
Polski obraz Czecha – jowialnego piwosza ze specyficznym, ironicznym poczuciem humoru, uwielbiającego hokej na lodzie, raczej się nie zmieni. Nie zmieni się również stereotyp czeskiego piłkarza. Trochę głębi wizerunkowi Czechów dał z pewnością Mariusz Szczygieł, który odkrył przed Polakami inną, bardziej zniuansowaną część czeskiej duszy i chwała mu za to, bo nie dość, że pisze ładnie to o ciekawych rzeczach. Szczygieł pokazał szerszemu gronu Polaków, że jest coś więcej poza Haśkiem i Hrabalem i że za dobrodusznym humorem kryją się często niełatwe i niejednoznaczne historie i życiorysy.
Tak sobie myślę, że nasz ogólny “narodowy” stosunek do Czechów nie zmieni się jednak, choćby Szczygieł napisał jeszcze 10 świetnych powieści i 50 genialnych reportaży o Czechach. Przeszkoda jest jedna i chyba nie da się jej pokonać. Jest nią język. Continue reading Czeski hip-hop a sprawa polska→
Czarnoskórzy raperzy i generalnie czarna społeczność ma dziwną przypadłość nazywania zjawisk im drogich wulgarnymi epitetami. Murzyni na ten przykład bardzo często nazywają kobiety “sukami”, mówią tak nawet o swoich partnerkach, co tym drugim zdaje się nie przeszkadzać, bo same zawracają się do siebie per “biczys”. Następnie rzeczone niewiasty bardzo często występują w teledyskach czarnoskórych raperów, gdzie trzęsą gołymi tyłkami jak samice pawianów, a potem protestują przeciwko uprzedmiotawianiu wizerunku kobiet w mediach. Murzyni dość powszechnie nazywają się też “czarnuchami” (nigger), natomiast jeżeli to samo zrobi osoba o innym kolorze skóry, a nie daj Boże biały, kosa pod żebro to najniższy środek do reedukacji nierozważnego osobnika.
Istnieje jeszcze jeden wymiar tego ciekawego zjawiska, które, swoją drogą, musi mieć ciekawe podłoże psychologiczo-socjologiczne. Otóż czarnoskóry raper jak zrobi coś wartościowego, z czego jest naprawdę dumny i czym chce się pochwalić, to nazywa to prawdziwym gównem (it’s a real shit, man!). Jak nagra fajny kawałek, to on jest real shit, jak jakiś koszykarz zrobi mega wsad i potem wrzuci go na jutuba, to też jest real shit, jak kupi sobie nową furę to ona też będzie real shit itd.
A teraz wyobraźcie sobie, że zrobiliście z wielkim zaangażowaniem przepyszne tiramisu na 20 rocznicę ślubu rodziców, wchodzicie do pełnego rodziny pokoju i z dumą mówicie: “zobaczcie zrobiliśmy dla Was prawdziwe gówno!”. To nie jet normalne.