Wczoraj było trochę historii, dziś będzie technicznie, współcześnie i z bitem. W końcu jest weekend.
Muszę się też trochę pobudzić bo od 3.30 oglądałem galę z walką Fonfara – Cleverly. Czasem to oglądanie gal w Stanach to jedna wielka porażka. Czeka się pół nocy, albo wstaje nad ranem, żeby zobaczyć jakieś nieporozumienie. Tym razem wstać jednak było warto bo nie dość, że Andrzej wygrał z byłym podwójnym mistrzem świata w wadze półciężkiej, to na do datek panowie pobili rekord świata w tej wadze jeśli chodzi o ilość zadanych ciosów. Obaj wyprowadzili ich 2524 z czego do celu doszło 936. To pewnie tyle ile jest uderzeń bitów w kawałku Freestylers poniżej.
Moje uśpione śródziemnomorskie geny w taką pogodę odżywają i proszą o jeszcze więcej miękkiego jak plastelina asfaltu. Niektórzy jednak przy takiej aurze wydają się nieco rozleniwieni. Jedynie panna Jola w tej sytuacji prezentuje wyborną formę.
Jako że mamy ciszę wyborczą, to nie będę się uzewnętrzniał, bo jeszcze dostanę bańkę kary i będę musiał sprzedać tę poczytną stronę, żeby się wypłacić. Tymczasem:
Stali czytelniko-słuchacze wiedzę zapewne, że posiadam tajne źródło uplasowane rzeszy niemieckiej, które to źródło przesyła mi czasem linki do interesujących kawałków. W odzewie na afrykański wpis otrzymałem następujący szyfrogram:
L.B. Dub Corp – Nearly Africa
Ta techniczna afrykańska wariacja przypomniała mi o pewnej płycie, która bardzo z tym tematem konweniuje. A było to tak: dawno, dawno temu niejaki Bob Sinclair nie ścigał się z Davidem Guettą o miano najbardziej żenującego producenta danceowego, tylko dość dziarsko poczynał sobie na scenie house. Robił melodyjne, miłe dla ucha kawałki, które sprawdzały się na dancefloorach i zyskiwały sobie uznanie amatorów łagodniejszego house’u. W 2001 roku Sinclair wydał składankę pt. Africanism Allstars, która sporo namieszała i była na tyle popularna, że doczekała się kolejnych części. W sumie, to na letni czas można taką rzecz przypomnieć, co niniejszym czynię. Continue reading Afryka #2→
Chciałem przeprosić wszystkich za tak długą przerwę w nadawaniu, ale są ku temu ważne powody. W redakcji pojawiła się komisja Państwowej Inspekcji Pracy. Komisja, po anonimowym donosie, bada, czy w redakcji Nirguny nie dochodziło w ciągu ostatnich dwóch lat do wypadków mobbingu oraz molestowania. Wszystkiemu zaprzeczam, a ktokolwiek będzie powtarzał takie plotki musi się liczyć z procesem o odszkodowanie w wysokości 2 milionów zł.
Jutro wystartuje kolejna edycja konkursu “Żebr o lajk”, a tymczasem kilka technicznych kawałków na początek weekendu.
Andy Caldwell – I Can’t Wait
Compuphonic – The Sun Does Rise feat. Marques Toliver
Joe Hertz – Tears
Medlar – Knocard Pearl (Detriod Swindle Remix)
The Avener & Phoebe Killdeer – Fade out Lines (The Avener Rework)
Wczoraj przeczytałem, że samobójstwa w Polsce są 7 najczęstszą przyczyną śmierci. W zeszłym roku codziennie 16 osób decydowało się przejść na drugą stronę lustra. Nie jest to optymistyczna informacja na koniec tygodnia. Jest to informacja bardzo zła. 16 osób to naprawdę cholernie dużo, więcej niż ginie codziennie w wypadkach samochodowych, których temat ciągle jest wałkowany. Według policji w 2013 roku najtrudniejszą z decyzji podjęło 6101 osób (według Ministerstwa zdrowia 8579 – swoją drogą ogromna i niezrozumiała rozbieżność).
Sprawdziłem ile przypadków samobójstw było w roku 1991 (wg. policji) – otóż w arcytrudnym, niepewnym i nerwowym okresie początku transformacji było ich… 4159. Dociekania, gdzie leżą przyczyny tej różnicy pozostawiam nam wszystkim, beneficjentom 25 lat wolności III RP.
Zacząłem poważnie, ale wolałbym żebyśmy, mimo wszystko, bardziej optymistycznie zaczęli ten weekend i docenili to, co mamy. Czasem świadomość, jak trudno mają inni pozwala łatwiej znieść nasze złe chwile. Dlatego weekendstarter jest taki sam jak zawsze, czyli pozytywny. Zatem bawcie się dziś dobrze, a jutro idźcie na spacer w jakieś ciche, zielone miejsce i nie włączajcie telewizora. W Warszawie słońce daje tak mocno po oczach, że trudno je zignorować. A powyższe dane potraktujmy jako memento, że nie można dać się wciągnąć w coś, co nie jest dla nas dobre. Continue reading Weekendstarter gorzko-słodki→
W Media Markt mają swoje wietrzenie magazynów i ja mam swoje. Jak na piątek przystało będzie kolejna porcja żywszych kawałków, co by się towarzystwo chętniej ruszało. Tym razem vocal-house’owe kawałki, jakie na potęgę grało się w latach ’90. Schemat był taki, żeby wziąć dobrą soulową albo gospelową wokalistkę (albo zsamplować taką) dodać porządny, soczysty beat i dość melodyjną aranżację. Wychodził z tego często parkietowy killer i wszyscy byli szczęśliwi. Było to bardzo popularne i sam się przy tym lubiłem bawić. Potem przeszedłem na hard-house i deep-house, ale czasem jakiś sentyment do złotej ery house’u się u mnie pojawia.
Problem z tym całym vocal-housem był i jest taki, że tak na dobrą sprawę jest strasznie wtórny. Cała jego siła tkwi w zapożyczeniach z soulu, gospel i funku lat ’60, ’70 i ’80. Efekt dzięki temu był, ale najbardziej kreatywny gatunek muzyczny to nie jest. Nie zmienia to faktu, że sporo świetnych tanecznych kawałków wtedy powstało, a poniżej znajdziecie ich próbkę.
Joey Negro feat. Taka Boom – Must Be The Music
Ministers De La Funk ft Jocelyn Brown – Believe (Ministers Vocal Mix)
Oliver Cheatham – Get Down Saturday Night (Secret Sun Remix)
Dziś piąteczek, więc pora na coś żywszego i pobudzającego. Będzie też więcej niż jeden kawałek. Muszę przewietrzyć swoje zakładki, bo mam tyle staroci w odwodzie, że nie mam przesadnie dużego ciśnienia do wyszukiwania nowości, co by je Wam pokazywać.
Ja dziś nie potańczę bo kulawy jestem jak przysłowiowy pies, ale może wam się do czegoś te kawałki nadadzą. Jakby nie było, karnawał mamy. Zatem poniżej 10 powodów do ruszenia tyłka i pohuśtania biodrami.