Monthly Archives: May 2015

Prawdziwe gówno

keep-calm-cuz-real-niggas-do-real-shitCzarnoskórzy raperzy i generalnie czarna społeczność ma dziwną przypadłość nazywania zjawisk im drogich wulgarnymi epitetami. Murzyni na ten przykład bardzo często nazywają kobiety “sukami”, mówią tak nawet o swoich partnerkach, co tym drugim zdaje się nie przeszkadzać, bo same zawracają się do siebie per “biczys”. Następnie rzeczone niewiasty bardzo często występują w teledyskach czarnoskórych raperów, gdzie trzęsą gołymi tyłkami jak samice pawianów, a potem protestują przeciwko uprzedmiotawianiu wizerunku kobiet w mediach. Murzyni dość powszechnie nazywają się też “czarnuchami” (nigger), natomiast jeżeli to samo zrobi osoba o innym kolorze skóry, a nie daj Boże biały, kosa pod żebro to najniższy środek do reedukacji nierozważnego osobnika.

Istnieje jeszcze jeden wymiar tego ciekawego zjawiska, które, swoją drogą, musi mieć ciekawe podłoże psychologiczo-socjologiczne. Otóż czarnoskóry raper jak zrobi coś wartościowego, z czego jest naprawdę dumny i czym chce się pochwalić, to nazywa to prawdziwym gównem (it’s a real shit, man!). Jak nagra fajny kawałek, to on jest real shit, jak jakiś koszykarz zrobi mega wsad i potem wrzuci go na jutuba, to też jest real shit, jak kupi sobie nową furę to ona też będzie real shit  itd.
A teraz wyobraźcie sobie, że zrobiliście z wielkim zaangażowaniem przepyszne tiramisu na 20 rocznicę ślubu rodziców, wchodzicie do pełnego rodziny pokoju i z dumą mówicie: “zobaczcie  zrobiliśmy dla Was prawdziwe gówno!”. To nie jet normalne.

Więcej real shit poniżej:

Continue reading Prawdziwe gówno

Mistrale

Wczoraj dostałem w windzie zjebkę od sąsiadki, za to że ostatnie 2 wpisy były słabe.  Że wtorkowy się nie spodobał to jeszcze rozumiem – w końcu napisałem, że się go trochę wstydzę – ale że wczorajszy był kiepski? Wolne żarty, tu ja decyduję, co jest dobre a co złe.  Sami widzicie z kim ja muszę mieszkać na klatce.

Tak mnie wkurwia ta cała, pożal się Boże, kampania wyborcza, że napisałem pełen żółci wpis, ale go nie wrzucę, bo nie ma sensu marnować czasu na tych wszystkich nieodpowiedzialnych i bełkoczących fagasów. Lepiej posłuchać dobrej muzyki, zagłosować na najmniejsze zło i chwilę poczekać. Jak wynik będzie niepomyślny dla naszego dobra, kupi się na przecenie Mistrale, których Francja na szczęście nie da Rosji, zapakuje na nie całą polską klasę polityczną i wypuści na pięcioletni rejs po morzach i oceanach bez zawijania do portu. Jeżeli przez ten czas nie zmądrzeją i nie dorosną wyśle się ich znowu i  zatopi gdzieś na środku Atlantyku. A potem zaczniemy po bożemu od nowa.

W takie ich zapakujemy. fot. military-today.com
W takie ich zapakujemy.

Tymczasem 4 kawałki posiadające coś, czego kompletnie nie nie ma polska scena polityczna – JAKOŚĆ.

Continue reading Mistrale

Ólafur Arnalds

iceland_volcano
fot. NordicPhotos/Getty Images

Nie wiem, o co chodzi z tą Islandią, że mimo że są tak małym narodem (ok. 325 tyś. mieszkańców), to co rusz dają światu jakiegoś naprawdę ciekawego muzyka. Jak nie Bjork, to Gus Gus, jak nie Sigur Ros, to Mum i tak dalej. Może to te islandzkie krajobrazy potrafią z człowieka wyzwalać jakieś ukryte zdolności, może w ich kulturze dużo się muzykuje w domach, a może na początku XX wieku, ktoś opracował tam genialny model edukacji muzycznej, dzięki któremu ciągle ktoś ciekawy się tam pojawia. Nie mam pojęcia.

Na pewno takim “kimś ciekawym” jest Ólafur Arnalds –  obecny na rynku (ale to strasznie brzmi) już ponad 10 lat multiinstrumentalista tworzący współczesną muzykę klasyczną, czasem romansujący z elektroniką. Jeśli nie znacie tego pana, to koniecznie się nim zainteresujcie. Ma facet umiejętność tworzenia naprawdę pięknych kompozycji i harmonii, nie epatuje nie wiadomo jakim instrumentarium, jest raczej skupiony i minimalistyczny w aranżacjach, ale co tam by sobie w tym swoim muzycznym kramie nie wydziergał jakoś ładnie zazwyczaj brzmi. Zresztą, co ja się będę produkował, sami posłuchajcie.

olafurarnalds.com

Continue reading Ólafur Arnalds

Wstyd się przyznać

fot. interia.pl
fot. interia.pl

Przygotowuję większy wpis o obciachowych kawałkach, które lubię mimo, że są obciachowe. Będzie niezła siara, chociaż na pewno nie większa niż obecna kampania prezydencka, bo większej poruty nie można już chyba wyprodukować. Tymczasem małe preludium tego żenującego ekshibicjonizmu, czyli kawałki trącące nieco taniością albo przesadną słodkością, które mimo wszystko z jakiegoś powodu mi się podobają.

Tego wzdychającego hipstera wyhaczyłem w jakiejś reklamie perfum.
Continue reading Wstyd się przyznać

Drumbasy zamiast kawy cd.

Nie wiem, jak to jest z tym całym drum’n bassem, ale jest to gatunek, który – przynajmniej w moim przypadku – jest zdecydowanie najbardziej pobudzający. Ta teza może do końca nie dotyczy najbardziej łagodnych i jazzujących kawałków spod znaku Good Looking Records, ale one też mają w sobie jakiś łagodnie stymulujący ładunek energii świdrujący neurony i trzewia. Pewnie można by to jakoś naukowo udowodnić, badając wpływ połamanych bitów na nasz układ nerwowy i wyszłoby, że kuksańce drumbasowe działają jak podwójne espresso a inne gatunki jak latte albo lura z Costa Cafe.

Swoją drogą to takich żywszych drumbassów za dużo nie mogę słuchać nie oddając dalej energii, którą niosą, bo zwyczajnie zaczyna boleć mnie głowa.

Dziś zatem czyścimy zakładki z połamanymi rytmami co by początek tygodnia nie wyglądał tak:

lampart

Continue reading Drumbasy zamiast kawy cd.

Muza na niedzielę

fot. taringa.net
fot. taringa.net

Dzisiejsza walka Meawheather vs Paquiao była kiepska, jak każda “walka stulecia” nazwana tak przed samym wydarzeniem. Na szczęście zarwany poranek można zrekompensować sobie czyś wartościowym w następujący sposób:

Continue reading Muza na niedzielę

Motto

Primo: J. nie dość, że dotarł do startu, to po 20 godzinach i ponad 100 km w nogach zameldował się na mecie. To nie jest człowiek, to Übermensch pełną gębą. Nicze miał rację.

Secundo: Wczoraj zostałem zapytany, czy ta strona posiada jakieś motto, ale nie to pisane czyli “muzyka wśród hałasu” widniejące dumnie pod nazwą, ale motto muzyczne, grające. Jak najbardziej posiada, brzmi ono tak:

Święto pracy

fot. billbordowy.blox.pl
fot. billbordowy.blox.pl

To bardzo ciekawe, że w kraju gdzie zabronione jest używanie symboli zarówno nazistowskich jak i komunistycznych, tak ochoczo celebrowane jest wciąż  stricte komunistyczne święto 1 maja. Jeszcze ciekawsze jest to, że w święto – jakby nie było – pracy – wszyscy nic nie robią, leżą, a w przerwach piją i jedzą. Logiczniej było by z tej okazji porządnie popracować, poharować nawet, albo chociażby wspólnie, wolontaryjnie odnawiać jakieś place zabaw dla dzieci albo co? Ale szukanie logiki w zachowaniach społecznych to mało konstruktywne zajęcie.

PS. Na razie brak wieści od potencjalnego nadczłowieka.