Category Archives: Indie-rock&pop

And the Oscar goes to…. rozwiązanie konkursu

and-the-winner-is1Wygrzebywanie się spod stosu konkursowych propozycji zajęło mi nieco czasu, stąd opóźnienie, jeśli chodzi o wyniki. Po prostu werdykt musiał być przemyślany jak 150, a jako że dyskusje w redakcji były burzliwe dojście do konsensusu zabrało chwilę.

Propozycje w sumie mnie zaskoczyły, bo dość odbiegały od tego czego się spodziewałem – czyli pokręconych elektronicznych historii. Więcej było hip-hopu i bardziej piosenkowych typów. Przy okazji dziękuję za wszystkie maile.

Nie przedłużając chciałbym zakomunikować, że the winner is: koleżanka legitymująca się mailem annis16@……. Gratulacje!!

Ania (jak mniemam) w nagrodę otrzymuje ekskluzywny i prestiżowy zestaw płyt:
– Hawrań “The best” vol. 1
– Hawrań “The best” vol. 2
– Timbaland “Timbaland presents Schock Value”

Ani zestaw to:

Hozier – Someone New

Lykke Li – No Rest For The Wicked

i Kleszcz & Dino – Szukaj mnie.
Ostatni typ w sumie mi się nie podoba, a na dodatek ma upiorny klip, więc go nie wklejam :-)

 

 

Zaćmienie

Moje serwery ledwo wyrabiają od zmasowanego ataku KONKURSOWYCH propozycji, jakie spływają do mnie z całego świata, ale na razie sytuacja jest pod kontrolą. Dzięki za dotychczasowe maile.

Przed chwilą jakiś czarny demon chciał nam zjeść słońce, ale bóg światła jakoś się obronił. Z tej okazji pewna formacja muzyczna nagrała nawet utwór:

Einstürzende Neubauten – Total Eclipse Of The Sun

Co nie zmienia faktu, że jest piąteczek i należy posłuchać czegoś żywszego.

Just Jack – Starz In Their Eyes
Continue reading Zaćmienie

Gdzieś na równinach midwestu

post-top-midwest-farm
(Przypominam, że trwa KONKURS)

Tak to już jest z modami w muzyce gitarowej, że raz popularne są bombastyczne barokowe aranżacje, a potem, jak już się to ludziom przesyci, wraca czas prostszych, minimalistycznych kawałków. I tak to się kołacze od intensywności Led Zeppelin czy Arcade Fire do prostoty Dylana, Oldhama i Ivera. Oba nurty trwają sobie równocześnie, ale ich popularność i obecność w powszechnej świadomości faluje  jak sinusoida pokazywana mi kiedyś przez polonistę pokazującego, jak to okresy literackie naprzemiennie zmieniają się według określonego schematu.

Wczoraj, jadąc samochodem, w Trójce usłyszałem fajny, soczyście zaaranżowany kawałek Muse i w kontrze do tego moja nieodgadniona sieć neuronów kazała przypomnieć sobie proste, bezpretensjonalne gitarowe kawałki, gdzie piękno leży w szczerości, prostocie i umiarze.
Nie ma co ukrywać, że Amerykanom pisanie takiej muzyki wychodzi najlepiej. To pewnie nieskończone przestrzenie mid-westu, Texasu i Arizony, niesiony w genach etos kowboja, poszukiwacza złota i amerykański pejzaż prowincji – o którym tak ciekawie pisał  Baudrillard – pozwalają im z taką łatwością tworzyć tęskne, proste i piękne piosenki. Na głos, gitarę i czasem skrzypce albo fortepian do akompaniamentu. Grzebią sobie w starym folku, bluegrassie i wychodzą im z tego czasem naprawdę piękne rzeczy. Zazdroszczę im tego.

Blessed Feathers – American Sands

Bon Iver – Holocene
Continue reading Gdzieś na równinach midwestu

Daughter “Get Lucky”

fot. youtube.comPrzypadkiem trafiłem na kolejny kawałek, będący dość nieszablonową wersją oryginału więc dziś będzie, po Gus Gus i Blu Mar Ten, kontynuacja tego tematu.

Daft Punk znam od samego początku ich istnienia, kiedy byli w Polsce niszową francuską kapelą, o której wiedzieli tylko miłośnicy french touch i ambitniejszej tanecznej elektroniki. Zawsze bardzo ich lubiłem, ale zwrotu ku popowi jakoś nie mogę przeboleć. Nie to, że mam coś przeciwko popowi – wręcz przeciwnie – dobry pop lubię, ale ich ostatni album, który okazał się takim być mega-sukcesem zupełnie mi się nie podoba, a “Get Lucky” zwyczajnie nie cierpię, więc nie będę go tu wrzucał w oryginalnej wersji, bo przez klawiaturę by mi to nie przeszło. Za to moje dzisiejsze odkrycie w postaci coveru Daughter wrzucam z największą przyjemnością, bo jest świetny.

Pieprzyć system, czyli wpis kontestacyjny

Fot. sickchirpse.com
Fot. sickchirpse.com

Przez chwilę zastanawiałem się, czy nie napisać komentarza odnośnie sprawy K. Durczoka, ale na szczęście szybko mi ta myśl przeszła. Pozostaje jednak we mnie od pewnego czasu pewien niesmak, takie ogólne zmęczenia naszym polskim ufajdanym światem medialnym, od którego całkiem nie da się uciec, chyba że ktoś zaszyje się gdzieś w Beskidzie Niskim w chacie bez prądu. Sprawa Durczoka to jedynie kolejna cegiełka wielkiego muru, z którego zbudowany nasz polski obraz świata kreowany przez media. Jako że mam go – pewnie jak  wielu – dość, zauważam u siebie rosnące nastawienie antysystemowe. Z wiekiem podobno coraz bardziej akceptujemy ogólny porządek i zasady rządzące naszym otoczeniem, a u mnie jakoś ostatnio inaczej w tym temacie.

Z tej oto okazji postanowiłem poszukać nieco w moich MP3’kach ciekawych kawałków zawierających motyw wywrotowo-kontestacyjno-rewolucyjny . Oto efekt kwerendy:

Beastie Boys – Sabotage
Continue reading Pieprzyć system, czyli wpis kontestacyjny

Uczuciowo i koniunkturalnie

loveCzęsto zastanawiam się, czy takie doraźne pisanie wpisów ma sens – w ostatni dzień lata “Last Day of Summer” The Cure, w Boże narodzenie “Belive” Gus Gus, jesienią “Autumn Leaves” Coldcut itd. Trochę to łatwizna, ale koniec końców fajna gra skojarzeń, więc nie będę się krygował.

Właśnie płonie Most Łazienkowski w Warszawie, więc powinienem wrzucić “Smoke on the Water”, albo “Dym” Bolca, ale się powstrzymam, bo to zbyt oczywiste. Dziś mamy jednak walentynki. Święto, jak wiemy, zachodnie, a do takowych raczej nie mam słabości. Jestem w tej kwestii konserwatystą pierwszej wody więc 1 listopada, nie chodzę na imprezy helloweenowe, nie daję dzieciom żadnych cukierków, tylko każę karzę (piłeś, nie pisz) im czytać Mickiewicza i odprawiać dziady. Wolę zdecydowanie naszą słowiańską, pogańską tradycję niż te cholerne zachodnie naleciałości. Walentynki jednak toleruję, bo okazywanie sobie pozytywnych uczuć zawsze jest dobre i jeśli pojawia się ku temu pretekst, to warto go wykorzystać bez względu na jego proweniencję. Byle by nie być przez to całe przedsięwzięcie zbytnio sterroryzowanym.

Korzystając zatem z dzisiejszej okazji (choć już blisko 24.00) wrzucam 10 ładnych kawałków, co o uczuciach ładnie grają.

Florence And The Machine – You Got The Love (The XX remix)

Motor City Drum Ensemble – L.O.V.E.
Continue reading Uczuciowo i koniunkturalnie

Bliskie spotkanie 3 stopnia

Jestem zblazowany i cyniczny, więc nie robi na mnie wrażenia, kiedy spotkam jakąś znaną osobę. Nie tracę w takich sytuacjach głosu i nie trzęsą mi się nogi, ale wczoraj otarłem się o mojego idola.

Od jakiegoś czasu, po ponad 10 latach ciszy, jestem posiadaczem telewizora. Bynajmniej go nie kupiłem, ale pożyczyłem jakiś czas temu, żeby móc oglądać filmy na 42 calach zamiast na 13. Stosunkowo niedawno w moim bloku pojawił się nowy operator kablówki, który zaproponował mi szybszy internet  i pakiet TV za 30 zł. mniej niż dotychczas płaciłem za sam net, więc się złamałem i od kilku miesięcy mam w domu telewizję. Rzeczonej TV oglądam bardzo mało, a tak zwanej rozrywki nie oglądam wcale, ponieważ poziom programów, które mają mnie rozerwać, znajduje się dalece poniżej Żuław Wiślanych. Jest natomiast jeden wyjątek, jedna gwiazda, prawdziwa perła srebrnego ekranu, wynagradzająca mi, jakże szybko postępującą, pauperyzację obrazkowej rozrywki. Tym białym krukiem jest Wróżbita Maciej, odkrywający przed widzami sekrety ich przyszłości. I wyobraźcie sobie Drodzy Czytelnicy, że wczoraj, zajmując miejsce przy stoliku w pewnym warszawskim lokalu usiadłem obok Wróżbity Macieja konferującego z równie ciekawymi jak on indywidualnościami. Zaniemówiłem i nawet o wspólną fotografię go nie poprosiłem, ech…

Fot. wrozbita-maciej.pl
Fot. wrozbita-maciej.pl (45 min. wizyta u Macieja to koszt jedynych 500 zł.)

Tymczasem podzielę się czymś gitarowym w bardzo jakościowym wydaniu. Continue reading Bliskie spotkanie 3 stopnia

Muzyczny siding

Zostałem zaproszony na zorganizowany z okazji 20-lecia istnienia, koncert zespołu “Collage”. O tej grupie wiedziałem tylko tyle, że istnieje i że gra rocka. Prawdę mówiąc, przed koncertem nawet nie sprawdziłem na Jutubie, czego się spodziewać więc szedłem w nieznane.

Występ artystów, jakkolwiek profesjonalny pod kątem wykonania, utwierdził mnie w przekonaniu, że pewne formy “rocka progresywnego” są dla mnie bardziej niestrawne niż zupa serowa. Wokalista śpiewał, że jest wodą a ona rzeką, potem, że jest wiatrem a ona niebem, albo na odwrót. Nie pamiętam. Z pewnością autor tekstów jest wrażliwym, wielkim romantykiem i bardzo literacko patrzy na świat, ale ta poetyka jest mi bliska równie bardzo, jak śpiewane przy ognisku gitarowe wynurzenia spod znaku “W górach jest wszystko to co kocham”. Problem z graniem tego rodzaju jest taki, że na początku te rozbuchane kreatywne ambicje artystów ranią głęboko człowieka tekstem i kiedy już myśli się, że nic gorszego się nie wydarzy gitarzysta zaczyna solówkę. Te rockowe solówki to jest jakiś muzyczny siding normalnie. Czasami się zastanawiam, czy oni wstydu nie mają tak onanizować się przed tłumem ludzi? Czy widzieliście kiedyś gitarzystkę robiącą takie bezeceństwa na scenie? Ja nie.  Ale z drugiej strony, bywają większe dewiacje więc pozwólmy im robić to, co chcą.  Tym bardziej, że sporo ludzi lubi to oglądać i jeszcze za to płaci. Ale ludzie płacą też za oglądanie amerykańskiego wrestlingu.
Może i krzywdzę tu grupę “Collage”, bo ja po prostu takiego grania nie znoszę, ale, sądząc po dużej frekwencji, mają dużo wielbicieli i niejeden biustonosz z dedykacją na scenie wylądował, więc kilka słów niezrozumienia z mojej strony nie popsuje im humoru.

Na szczęście gitarą też można inaczej.

Radiohead – House of Cards

Do It Sideways!

Fot. www.gmotors.co.uk
Fot. www.gmotors.co.uk

Podobno w każdym z nas jest trochę dziecka. Podobno znacznie więcej dziecka jest w mężczyznach niż w kobietach i coś w tym powiedzeniu chyba jest. Dziś w Warszawie można zaobserwować tę prawdę w sposób bardzo jaskrawy.

Jakieś 2 godziny temu spadło u nas całkiem sporo śniegu, ulice są białe i pewnie będą jeszcze dłuższą chwilę, zanim wszystko się roztopi albo (co znacznie mniej prawdopodobne) odśnieżą miasto nasi kochani drogowcy. Ulice w śniegu to ulice śliskie, a ten fakt w głowie wielu mężczyzn powoduje zapalenie się małej czerwonej lampki z ikonką przypominającą o istnieniu hamulca ręcznego. W uprzywilejowanej pozycji są właściciele aut tylnonapędowych i 4×4, którzy bez większych problemów mogą wchodzić w zakręty, albo na ronda obserwując drogę przez boczną szybę. Reszta szarpie za ręczny i robi to samo wyzwalając w sobie nie mniejsze ilości serotoniny niż amatorzy czekolady, o której mowa była wczoraj.

Co tu dużo gadać, należę właśnie do powyższej grupy i w takie dni mój wysłużony Passat kombi zmienia się w Passata WRC i wściekle atakuje ustronne winkle niczym M3 na utwardzonym zawiasie. Taka aura powoduje, że dorośli faceci mający opisaną przypadłość, niczym wiedzione instynktem lemingi biegnące na skraj przepaści, gromadzą się na placach parkingowych pod marketami i jak dzieci prują bokiem swoimi furami. Zrobiłem to przed chwilą i ja. Obok siebie ślizgały się młode łebki w starej beemce E30, jakiś starszy gość w C-klasie, 2 trzydziestolatków w Fabii kombi i dwóch 40-50 latków w Jeepach Grand Cherokee z bulgoczącymi V8’kami HEMI. Wśród nich również ja kilkukrotnie osiągnąłem drugą prędkość kosmiczną zmuszając mojego Passata do wielokrotnej zmiany geometrii.
Jeżdżą tacy w kółko, cieszą się jak dzieci i nie chcą przestać do momentu, kiedy zabawy nie przerwie ochrona albo policja. Jest to oczywiście bez sensu z ich strony, bo to chyba dobrze, że ludzie ćwiczą sobie kontrolowane poślizgi w bezpiecznym miejscu, co może uratuje komuś życie albo zdrowie w niebezpiecznej sytuacji. Ale ordnung muss sein i jeździć w Polsce bokiem, nawet poza drogami publicznymi, nie wolno.

Poślizga się tak człowiek chwilę i od razu lepiej się czuje. Przyznam, że do tej części dziecka w sobie mogę się już bez wstydu przyznać. A potem wrócić do domu, usiąść na kanapie i posłuchać tej genialnej piosenki Kate Bush:

Kate Bush – 50 Words For Snow