Bardzo mało tu u mnie mocniejszego grania, ale czasem coś się jednak przytrafia. Kiedyś słuchałem mocniejszych gitar znacznie częściej. Teraz, moje uszy szukają innych przestrzeni i brzmień, ale czasem ochota na riffy przychodzi. Tak, jak dziś.
Na początek moja miłość z czasów młodości czyli Calwfinger. Katowałem ich niemiłosiernie do tego stopnia, że ich debiutancki album “Deaf, Dumb, Blind” jest chyba jedynym, który znam cały na pamięć. Swoją drogą, ci goście grali nu-metal w czasach, kiedy panowie z Linkin Park i P.O.D. robili kaka w pieluchy.
Myślę, że przyszła już pora na pozbycie się kolejnych złudzeń jeśli chodzi o geniusz i kreatywność pewnych wykonawców. Dziś pora na Seattle, a dokładnie naszą kochaną Nirvanę. Owszem, nosiłem koszule w kratę i wyciągnięty sweter, ale w pewnym wieku trzeba spojrzeć prawdzie w oczy bez względu na wszelkie sentymenty.
Co gorliwi uważni fani Cobaina i spółki na pewno wiedzą, że panowie w zespole dość swobodnie podchodzili do kwestii inspiracji muzycznych. Stąd wiele riffów i motywów z utworów Nirvany, które dobrze znamy i którymi emocjonowaliśmy się wtedy albo i rajcujemy się dziś, do złudzenia przypomina te, które inni nagrali w czasie kiedy trio ze Seattle uczyło się jeszcze chodzić. Takich kwiatków mają w repertuarze sporo, więc będzie materiał na kolejne wpisy. Continue reading Muzyczne dekonstrukcje #3→
Moje uśpione śródziemnomorskie geny w taką pogodę odżywają i proszą o jeszcze więcej miękkiego jak plastelina asfaltu. Niektórzy jednak przy takiej aurze wydają się nieco rozleniwieni. Jedynie panna Jola w tej sytuacji prezentuje wyborną formę.
Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem –
inż. Mamoń
Żyjemy w świecie ponowoczesnym, wszystko już było (podobno). Jak wiadomo, ponowoczesność charakteryzuje się dekonstruwaniem zastanego porządku rzeczy, mieszaniem wszystkiego ze wszystkim, zapożyczaniem i pełną swobodą interpretacji. Ponowoczesność to stan dla twórców dogodny, bo można gawiedzi wcisnąć każdy kit, dorabiając do tego pseudonaukowy bełkot, ale też niełatwy, ponieważ wcześniejsze pokolenia rozkminiły świat na tyle sposobów, że trudno być oryginalnym i trudno tworzyć dzieła prawdziwie świeże i niepowtarzalne. Żyjemy zatem w kulturze cytatu i remixu. W tym miejscu chciałem polecić obejrzenie filmu pt. “Kultura remixu” , który znacząco poszerzy wiedzę Szanownych Państwa o współczesnej muzyce i wprowadzi w temat właśnie rozpoczętego cyklu.
Co robią zatem – świadomie lub nieświadomie – nasi kochani twórcy? Otóż zrzynają z siebie nawzajem. Ilość harmonii w muzyce jest skończona, co dodatkowo nie pomaga w oryginalności, więc siłą rzeczy muzycy zapożyczają motywy od swoich antenatów. Raz jest to kwestia jednej frazy, kilku dźwięków, czasami są to zwykłe, legalne covery a niekiedy ordynarne plagiaty. Zdarza się, że coś takiego zostaje uznane za głębszą “inspirację” i nie ma problemu, a innymi razy robią się z tego duże kłopoty i procesy sądowe. Continue reading Muzyczne dekonstrukcje – nowy cykl pod patronatem inż. Mamonia→
Wczorajszy zestaw był bardzo niedzielny i odprężający, ale tego typu stanu nie można przedawkowywać więc dziś nieco żywiej dla przyśpieszenia akcji serca i wzrostu ciśnienia w tętnicy szyjnej, co zapewni odpowiednie nastawienie na najbliższe dni.
(Redakcja uprzedza: post będzie się ładował pewnie pół godziny, bo skrypt dużo kawałków musi przerobić. Za utrudnienia przepraszamy.)
Zgodnie z obietnicą dziś druga część antidotum na negatywne nastroje (cz.1). Tym razem będzie żywiej i energiczniej, bo, jak rozumiem, praca domowa została odrobiona i skołatane nerwy ukoiliście wczorajszymi dźwiękowymi medykamentami.
Moje dzisiejsze myki na poprawę humoru wyglądają tak: Continue reading Ku chwale serotoniny – poradnik praktyczny cz.2→
Byłem ostatnio na Suwalszczyźnie. Generalnie staram się bywać tam jak najczęściej, bo to miejsce magiczne i wyjątkowe. Pisał o tym nie będę – kto chce się przekonać, musi się tam wybrać, a jeśli się komuś Suwalszczyzna nie spodoba, to oznacza, że konserwanty z zupek Knorra i antybiotyki z kurczaków wypaliły mu serce i wrażliwość. Pojechałem tam z moimi starymi kumplami, którzy mają mały domek w sercu Puszczy Augustowskiej (nie są gejami, są braćmi). Znamy się z czasów zamierzchłych i niesiemy razem wspólnotę doświadczeń, jaką dzielę kumple, którzy przeżyli wiele licealnych i policealnych imprez i którzy ukochali Suwalszczyznę bardziej niż wszystkie piękne kobiety, które spotkali w życiu. Rozumiecie o co chodzi? Spacerowaliśmy zatem po lesie, chodziliśmy po zamarzniętych jeziorach (bo na Suwalszczyźnie zimą wciąż jest mróz), gadaliśmy z autochtonami, pociliśmy się w saunie, kąpaliśmy w przeręblu i prowadziliśmy bezsensowne męskie rozmowy przy alkoholu. Było zimno, było biało, było zajebiście.
Marcin i Maciek musieli odwiedzić w pewnych celach swojego sąsiada – wielkiego Sławka ze stalowymi dłońmi drwala, które mogłyby zawstydzić samego Pudziana, z którym trenowałem swego czasu na siłowni w Grodzisku Mazowieckim. Przyznam szczerze, że obecność Pudziana wyciskającego seriami 230 kg nie była motywująca. Sławek opowiadał o wielu dziwnych sprawach, w tym o swoich podwodnych połowach szczupaków, prowadzonych za pomocą kuszy, co nie jest najbardziej legalną metodą połowy ryb w naszym kraju. Ile w tych fantastycznych opowieściach o 25 kilogramowych szczupakach wyciąganych na brzeg jest prawdy, tego się pewnie nigdy nie dowiemy, ale biorąc pod uwagę wyraz twarzy Sławka, jego fizjonomię, sposób mówienia i historię jego rodziny (szczególnie brata Wieśka), niewykluczone, że te zdarzenia faktycznie miały miejsce.
Te podwodne opowieści rozbudziły we mnie pewną zaszytą głęboko tęsknotę odkrywania wodnych głębin. Jakkolwiek moim żywiołem jest powietrze i najwięcej radości sprawia mi obcowanie z przestrzenią, to tajemnica kryjąca się pod taflą wody też intensywnie działa mi na wyobraźnię. Co jest tego przyczyną? Nie wiem. Może ukryty gdzieś głęboko w genach lub zbiorowej podświadomości ślad tego, że kiedyś harcowaliśmy po morzach jako malutkie żyjątka zagubione w w wielkiej wodzie? A może oceaniczne wspomnienie pobytu w matczynym brzuchu, w którym nigdy nam niczego nie brakowało i który z tak wielkim krzykiem i lękiem opuszczaliśmy witając się z naszym światem? Może tę zagadkę kiedyś odkryję, ale w międzyczasie podzielę się kilkoma ciekawymi muzycznymi skojarzeniami, które pojawiły się w mojej głowie po wysłuchaniu niesłychanych, podwodnych epopei Sławka.
Tu warto zwrócić uwagę na video: Deaftones – Sextape
Przez chwilę zastanawiałem się, czy nie napisać komentarza odnośnie sprawy K. Durczoka, ale na szczęście szybko mi ta myśl przeszła. Pozostaje jednak we mnie od pewnego czasu pewien niesmak, takie ogólne zmęczenia naszym polskim ufajdanym światem medialnym, od którego całkiem nie da się uciec, chyba że ktoś zaszyje się gdzieś w Beskidzie Niskim w chacie bez prądu. Sprawa Durczoka to jedynie kolejna cegiełka wielkiego muru, z którego zbudowany nasz polski obraz świata kreowany przez media. Jako że mam go – pewnie jak wielu – dość, zauważam u siebie rosnące nastawienie antysystemowe. Z wiekiem podobno coraz bardziej akceptujemy ogólny porządek i zasady rządzące naszym otoczeniem, a u mnie jakoś ostatnio inaczej w tym temacie.
Z tej oto okazji postanowiłem poszukać nieco w moich MP3’kach ciekawych kawałków zawierających motyw wywrotowo-kontestacyjno-rewolucyjny . Oto efekt kwerendy: