Życie bywa przewrotne.
Chciałem wrzucić coś pozytywnego. Mamy w końcu dziś święto narodowe i wypadałoby podzielić się czymś budującym i krzepiącym serca. Tak też chciałem zrobić, w końcu historia nas nie oszczędzała i niepodległość jest czymś, co powinniśmy w szczególny sposób cenić i celebrować. Jednak kiedy tak przeglądałem swoje zakładki, odkopałem rzeczy zupełnie odwrotne w swoim charakterze, a tak naprawdę chyba jedne z bardziej depresyjnych, jakie znam. Problem w tym, że to kawałki naprawdę świetne i nie można ich tak po prostu zignorować, więc mam nadzieję, że te dołujące dźwięki zniesiecie, a może nawet się nimi zachwycicie.
Pewnie większość z Was, podobnie jak ja, już kończy weekend i nastawia się psychicznie na jutrzejszy, poranny powrót do codzienności. Za oknami już ciemno, chociaż całkiem ciepło jak na tę porę roku.
W stolicy wieje dziś mocno, a że akurat przejeżdżałem obok lotniska, zatrzymałem się na chwilę przy płocie na Wirażowej pooglądać z planespottersami, jak żelazne ptaki tańczą na wietrze starając się trafić w tym turbulencyjnym zamieszaniu w pas startowy. Nic dużego akurat nie lądowało, ale trafiłem na Bombardiera CRJ 900 SAS’u które bardzo lubię, bo wyglądają jak zawadiackie latające cygara. Lotnictwo ma jednak swój klimat.
Tak się zastanawiałem, co by tu wrzucić na niedzielny wieczór, żeby było dość żwawe, ale jednak wystarczająco leniwe jak na niedzielę – padło na 2 poniższe kawałki.
PS. Roisin Murphy jest boska.
Dawno, dawno temu, kiedy byłem urodziwy i młody, miałem wraz z kolegami sporą zajawkę na rowery górskie. Dużo się na nich jeździło, a jeszcze więcej rozmawiało i dywagowało z kumplami o możliwych perspektywach ulepszeń naszych maszyn. Rower górski to nie było takie zwykłe hop-siup jak dzisiaj. Mieliśmy mniejsze fundusze, a co za tym idzie mniejsze ambicje i szczytem marzeń była korba Deore XT, amortyzator Rock Shoxa i hamulce Magury, a nie willa pod Warszawą z Range Roverem na podjeździe. Rower górski zastąpił nam po trosze deskorolkę, którą katowaliśmy latami wcześniej i było to w sumie bardzo dobre zajęcie – nie dość że przyjemnie spędzaliśmy czas, to jeszcze otaczała nas aura ulicznego prestiżu.
My się intensywnie jaraliśmy rowerami, aż tu nagle, znienacka w radiu pojawił się TEN kawałek, który artykułował wszystkie nasze młodzieńcze potrzeby i żądze, czyli rowery górskie i fajne dziewczyny. Autorem tego kawałka był Yaro a utwór brzmiał tak (zresztą, na pewno go znacie):
Piosenka była naprawdę klawa i pozytywna, ale potem – o zgrozo – stała się bardzo popularna i my, jako przedstawiciele kultury alternatywnej, nie mogąc znieść tego faktu nieco się od niej zdystansowaliśmy, bo, niczym dzisiejszy hipsterzy, mogliśmy interesować się tylko rzeczami niszowymi i wykwintnymi.
Nie zmienia to jednak faktu, że po usłyszeniu “Rowerów dwóch” przepowiedziałem bujną karierę Reni Jusis, zwierzając się mojej ówczesnej dziewczynie, że “ta laska z chórków jest zajebista i czeka ją jeszcze niezła kariera”. Sami widzicie, że na muzyce to ja się jednak znam. Kiedyś odkryłem również aktorski talent Borysa Szyca, ale to zupełnie inna historia. Continue reading Rowery i ćmy→
Drodzy, jest sprawa. Mało muzyczna, ale na tyle dla mnie ważna, że pozwalam sobie ją tu przedstawić. A teraz do rzeczy. W odpowiedzi na wytyczne Urzędu Transportu Kolejowego podwarszawska kolej podmiejska WKD postanowiła wyciąć wzdłuż całej swojej linii wszystkie drzewa w odległości 15 m od torów. Mają wyciąć wszystko jak leci, nie patrząc na to, czy drzewo jest zdrowe, czy chore albo czy zagraża w jakkolwiek sposób pociągom. Słowem biurokratyczny absurd, który może zniszczyć mnóstwo zieleni nie zwiększając w żaden sposób bezpieczeństwa.
W obliczu tak bezsensownej decyzji mieszkańcy okolic zebrali się i pod szyldem “Kolej na drzewa” walczą o ocalenie zieleni. Zachęcam Was do wsparcia tego protestu przez podpisanie petycji. Szczegóły znajdziecie na stronie www.kolejnadrzewa.pl. Jest też profil na FB.
Z dzieciństwa 1 listopada kojarzy mi się ze zgrabiałymi rękoma na Cmentarzu Bródnowskim i “pańską skórką”, czyli czymś, co ma tak obrzydliwą nazwę, że ani razu w życiu nie przyszło mi nawet do głowy tego spróbować. Skórka zawsze kojarzyła mi się z zawijaną w papier skórką przy paznokciach z palców jakiegoś pana. Sami rozumiecie. Pańska skórka pozostała, dołączyły do niej nawet gofry, kabab i żelki na kilogramy. Za to już kolejny rok jest ciepło i słonecznie więc pozostaje mi przyznać, że jestem zdecydowanym fanem globalnego ocieplenia. Będę w to ocieplenie nawet inwestował. Najchętniej zainwestowałbym w nie poprzez zakup nowego Mustanga V8 – fajna fura i wcale nie taka droga. Ten bulgot wart jest więcej. Czerwony dałby radę.
Od jakiegoś czasu 1 listopada po ulicach biegają dzieci i obchodzą święto, którego w Polsce nie ma i nigdy nie było. Dzieci w ten sposób obchodzą święto Helołin, które, jak sama nazwa wskazuje, jest świętem polegającym na witaniu zwycięstw. Amerykanie bardzo lubią zwycięstwa i już XVIII wieku po zwycięstwie nad czerwonoskórymi tubylcami, a dokładniej po ich zbiorowym wymordowaniu, ustanowili święto powitania tegoż zwycięstwa i wszystkich następnych. Jako że było ono krwawe i czerwonoskórzy słabo na tym wszystkim wyszli, w imię poprawności politycznej, Amerykanie świętują w konwencji horroru dla zaznaczenia, że witają to zwycięstwo mając świadomość, iż było ono nieco gorzkie dla pokonanych. Wszystkie inne opisy pochodzenia tego święta są oczywiście nieprawdziwe.
Do dzieci obchodzących święto powitania zwycięstwa nic nie mam – w końcu są to tylko dzieci, które lubią się bawić, wygłupiać i znajdować pretekst do wyciągania od innych słodyczy. Mam natomiast pretensję do nas (dorosłych) o to, że żyjąc w tym konkretnym miejscu na Ziemi pozwalają, aby nasza lokalna tradycja była wypierana przez coś, co przychodzi z zewnątrz. Niech ono (to z zewnątrz) sobie przychodzi w naszym codziennym życiu – w końcu taka jest natura rzeczy – ale w te kilka dni w roku, które czynią naszą kulturę różną od okolicznych, niech to coś jednak spada na drzewo. Continue reading Pańska skórka, Indianie i Dziady→
Na mokry początek tygodnia jeden z najpiękniejszych kawałków Dead Can Dance. Swoją drogą, to bez wątpienia jeden z lepszych zespołów jaki kiedykolwiek coś nagrywał.
Wczoraj było trochę historii, dziś będzie technicznie, współcześnie i z bitem. W końcu jest weekend.
Muszę się też trochę pobudzić bo od 3.30 oglądałem galę z walką Fonfara – Cleverly. Czasem to oglądanie gal w Stanach to jedna wielka porażka. Czeka się pół nocy, albo wstaje nad ranem, żeby zobaczyć jakieś nieporozumienie. Tym razem wstać jednak było warto bo nie dość, że Andrzej wygrał z byłym podwójnym mistrzem świata w wadze półciężkiej, to na do datek panowie pobili rekord świata w tej wadze jeśli chodzi o ilość zadanych ciosów. Obaj wyprowadzili ich 2524 z czego do celu doszło 936. To pewnie tyle ile jest uderzeń bitów w kawałku Freestylers poniżej.
Człowiek spotka kumpelę z podstawówki, powspomina i potem robi takie nostalgiczne wpisy.
Nie da się ukryć, że polska muzyka to na Nirgunie zdecydowana mniejszość. Nie oznacza, to jednak wcale, że tak mało polskich dźwięków słucham i cenię. Ten nieurodzaj rodzimych kawałków jest po części efektem tego, że przez długi czas strona dedykowana była w zdecydowanej mierze młodszym i głównie elektronicznym brzmieniom, a w tej dziedzinie – moim skromnym zdaniem – nigdy tuzami nie byliśmy. Z tego też powodu nie wrzucałem wiele naszych perełek, czego szczerze żałuję. Jakiś czas temu zadeklarowałem się jednak nieco poluzować gatunkowy gorset, jaki tu prezentuję i dziś jest tego dobry przykład.
Polska muzyka popularna (w szerokim tego słowa znaczeniu) najciekawsza była dla mnie w latach ’70 i szczególnie ’80. Zawsze dwa kroki z tyłu za tym co się działo na Zachodzie, szliśmy jednak ciekawym muzycznym szlakiem, czy to w rocku, punku, czy nowej fali. Skoro zatem otworzyłem szerzej podwoje Nirguny na też i takie klimaty, to macie tu kilku moich faworytów.
Może to i wygląda na kawałek polskiego Topu Wszech Czasów “Trójki”, ale co tam.
Gdybym nie musiał iść jutro do roboty, to ubrałbym się ciepło i bujał po mieście z tym kawałkiem na uszach. Wszedłbym tu, poszedł tam i wstąpił na kawę do Wojtka w Porannej. To byłby dobry dzień. Mam nadzieję, że i tak będzie dobry, ale wtedy byłby lepszy.