(Redakcja uprzedza: post będzie się ładował pewnie pół godziny, bo skrypt dużo kawałków musi przerobić. Za utrudnienia przepraszamy.)
Zgodnie z obietnicą dziś druga część antidotum na negatywne nastroje (cz.1). Tym razem będzie żywiej i energiczniej, bo, jak rozumiem, praca domowa została odrobiona i skołatane nerwy ukoiliście wczorajszymi dźwiękowymi medykamentami.
Moje dzisiejsze myki na poprawę humoru wyglądają tak:
Najpierw dokonujemy ogólnoustrojowego podniesienia dobrostanu i wzmocnienia odporności na samokrytykę:
Następnie odbywamy zajęcia z coachingu u najlepszych hip-hopowych specjalistów od życia, którzy niejedno przeżyli siedząc na ławce i wiedzą co i jak.
Po odbyciu serii spotkań terapeutycznych z zakapturzonymi gośćmi proces dochodzenia do siebie można zakończyć.
Jednak dla uzyskania najlepszych rezultatów można dodatkowo naładować się odrobiną różnej maści energetycznego pierdolnięcia (zależnie od osobistych preferencji), bo dobre jebnięcie, jak zdążyliśmy się już nauczyć, też czasem jest zdrowe.
(Bity techniczne na braki energetyczne)
(Gitarą w dyńkę)
Natomiast ostateczny sekret dobrego samopoczucia i życiowego sukcesu zdradzi Wam Piotr Blanford.
Wesołych Świąt!