Monthly Archives: December 2014

Co by na densfloże popeliny nie było

500

Różnie z tym sylwestrem bywa. Najczęściej bywa średnio. Napinają się wszyscy jak angielskie łuki, żeby się bawić nie wiadomo jak tego dnia i z tego napinania zazwyczaj nic dobrego nie wychodzi. Szanse na sukces mogą jednak zwiększyć 2 czynniki:

  1. Brak oczekiwań, że akurat ta “szampańska zabawa” okaże się inna i bardziej szampańska niż poprzednie.
  2. PROFESJONALIZM organizatora potańcówki przejawiający się PROFESJONALNYM, przemyślanym i umiejętnym doborem playlisty, która będzie głównym elementem decydującym o powodzeniu wieczoru.

Sukces ten przejawia się obiektywnymi, motywowanymi behawioralne, zachowaniami uczestników zabawy. Rozochocone pierwszym uderzeniem alkoholu przedstawicielki płci pięknej rejestrują poprzez narząd słuchu profesjonalnie dobrane utwory, które zachęcają je do aktywnej zabawy, prezentacji swojej garderoby i ukrytych pod nią wdzięków  na densfloże. Chwilę później dołączają do nich panowie, którzy w międzyczasie za pomocą 0.5l wódki lub 5 piw, pokonali już swoją nieśmiałość i niepewność w tańcu. Trwa szampańska zabawa. Następuje przerwa na życzenia i rosyjskiego szampana, dzięki któremu wszyscy będą mieli kaca. Następnie dalej trwa zabawa i uczestnicy kojarzą się w pary. Część z nich postanawia spotykać się dalej, powstają związki, rodzą się dzieci. Kolejne pokolenia będą finansować ZUS, naród rośnie w siłę, Polska wciąż jest wielka.

Jak widzimy na powyższym przykładzie, na barkach osoby przygotowującej playlistę na sylwestrową (i nie tylko) imprezę spoczywa odpowiedzialność za przetrwanie naszej nacji i kultury. Dlatego też taka lista musi być przygotowana PROFESJONALNIE, przy pomocy wyczucia i porządnych killerów parkietowych, co pozwoli nam stawiać dzielnie dalszy odpór silnym etnosom Rosjan i Germanów.

Poniżej przygotowałem kilka przykładów odpowiednich tanecznych utworów, które nie pozostawią Waszych nóg i bioder obojętnymi.  Wszystkiego Dobrego!

HiFi Mike – Stereo Flava (Jamie Lewis Reprise)

Pete Heller – Big Love (LP version)

Afro Medusa – Pasilda (Knee Deep Remix)

Henry Krinkle – Stay

Elvis Presley – A Little Less Conversation (JXL Remix)

Podróże sentymentalne

Zimny_łokiecSamochód to dla mnie dość szczególne miejsce, jeśli chodzi o słuchanie muzyki. Często słucham w nim rzeczy, którymi nie raczę się gdzieś indziej. Są ku temu powody natury dwojakiej.

Pierwszy powód, to ograniczenia techniczne. Chcąc nie chcąc, mój automobil to już prawie youngtimer i zamiast wypasionego odtwarzacza CD ze zmieniarką, wejściem na USB i iPoda, środkową konsolę dumnie ozdabia fabryczny kaseciak “Gamma” znany wielu kierowcom samochodów koncernu z Wolfsburga. Dzięki temu w moim – godnym Janusza spod Grajewa – Passacie  słucham często kaset, które ostały mi się z zamierzchłych czasów. Mam samochodowe “kasety dyżurne” – należą do nich m.in.: koncertowy Tilt,  pierwsza płyta Wilków, “Korowód” Anawy i kilka składanek zrobionych niegdyś własnym sumptem. Wysłużony odtwarzacz kaset nie jest jednak jakimś niemożliwym do obejścia murem. Dzięki zakupionej w Saturnie za 15,99 zł przejściówce sygnał z iPoda Classic przenosi się na audiofilskie car audio i umożliwia godny podziwu mariaż technologii cyfrowej z analogową. Przejściówka jest niestety dość chimeryczna. Raz dźwięk jest naprawdę świetny, innym razem zniekształcenia są tak duże, że wolę już słuchać silnika, ale nie jestem w stanie dojść, czy to wina temperatury, wilgotności, czy faz księżyca.

Drugi powód ma przyczyny bardziej subtelne. Sama podróż, nawet najkrótsza, jest dla mnie doświadczeniem na tyle przyjemnym i “otwierającym”, że z chęcią przyjmuję do siebie bodźce, na które zazwyczaj jestem nieco zamknięty. Dlatego chętnie podczas jazdy poszerzam swoją wiedzę z frontu walki o świadomość Polaków, słuchając na zmianę Tok FM i Radia Maryja albo uwrażliwiam się słuchając radiowej “Dwójki”. Ale żeby nie było, że taki wielki ze mnie intelektualista, to w samochodzie słucham też rzeczy znacznie mniej wysublimowanych.

Jedną z moich ulubionych samochodowych playlist jest ta z hip-hopem, którego słucham właśnie głównie w aucie. Zawsze robi się z tego podróż sentymentalna, bo czasy i ja się już bardzo zmieniliśmy, ale jakoś młodziej się człowiek czuje przy tych kawałkach o wszystkim i niczym, które na krótką chwilę ewakuują w wiek niewinności. Na dobrą sprawę nigdy  bardzo dużo hip-hopu nie słuchałem, ale jest trochę utworów, które naprawdę lubię za pewną swobodę i “flow”, mimo że są często o historiach z nie mojego życia. Poniżej kilka polskich kawałków dobrze konweniujących z zimnym łokciem.

Paktofonika “Jestem Bogiem” (DJ Haem rmx)

WzgórzeYP3 “Zabić ten hałas”

Grammatik “Nie ma skróconych dróg”

Ash “Trzeba Wiedzieć”

Smarki Smark “Kawałek o życiu”

 

Adrenalina

Kraków nad Warszawą ma tą jedną subtelną przewagę, że choćby nie wiem jak się ktoś starał, to w stolicy nie uda mu się spędzić wesela w XIV wiecznej piwnicy. Droga powrotna zaskakująco fajną Dacią Duster szwagra upłynęła pod znakiem oldschoolowego hip-hopu, co chyba znajdzie swoje odbicie w jutrzejszym wpisie.  Na trasie zupełnie spokojnie i bez podwyższonego poziomu adrenaliny. Zupełnie jak nie w Polsce.

Tymczasem,  nieco technicznych dźwięków spod znaku Hotflush Recordings.

Scuba “Adrenalin”

Wciąż świątecznie, wciąż spokojnie

S. w Wigilię po raz chyba 10 zaprosił mnie na słynną “Pasterkę z żulami”, a ja po raz kolejny zmuszony byłem odmówić z powodów obiektywnych. Zaniemogłem nieco i grzałem się w domowych pieleszach. Mam nadzieję, że się nie obrazi.

Na drugi dzień Świąt też coś łagodniejszego, co by spokój i nastrój utrzymać. Nie wiem jak wygląda Mayer Hawthorne, który zapodaje tu wokale, ale jakbym był dziewczyną, to z pewnością chciałbym się tego dowiedzieć. Na dodatek Shigeto zmienił nie do poznania obrzydliwie klasyczny oryginał i uratował sytuację odpowiednią dawką mądrze użytej elektroniki.

 Dennis Coffey feat. Mayer Hawthorne – All Your Goodies Are Gone (Shigeto Remix)

Krótka historia pewnej dziewczynki

Była sobie kiedyś młoda dziewczyna, która ciągle bujała w obłokach, marzyła o niebieskich migdałach i tak bardzo te myśli ją porywały do góry, że ledwo udawało jej się stąpać po ziemi. Nawet chodząc po piasku zostawiała za sobą ledwo widoczne muśnięcia. Jak każda młoda dziewczyna marzyła o miłości, ufała światu, była go ciekawa, ciągle żywa i kochała przyrodę. Mieszkała na wsi bardzo daleko od miasta. Miasta nie znała w ogóle, ale trochę o nim słyszała i zawsze chciała je zobaczyć. Codziennie o świcie biegała po wzgórzach wokół domu, żeby na czas obudzić wszystkie mrówki,  żuki, motyle, ptaki, nornice i inne zwierzęta, żeby dzień na łąkach zaczął się tak, jak powinien. Co chwilę przystawała i rozmawiała z nimi, a w międzyczasie zbierała do szklanki rosę, ponieważ codziennie rano wypijała szklankę rosy.

Pewnego razu, kiedy już obudziła łąkę, zabrała szklankę i zaniosła ją do domu. Poszła przywitać się za starszym bratem, który przez całą noc tworzył muzykę w swoim pokoju na strychu. Stanęła obok niego i nieopatrznie wylała nieco rosy na jego komputer. Ten – o dziwo – nie przestał działać, tylko pomieszał w dziwny sposób nagrane wcześniej ścieżki, tworząc zupełnie nowe utwory. Jeden z nich brzmi tak:

Nosaj Thing “Aquarium”

Świątecznie

kartka

Kochani,
redakcja Nirguny życzy Wam spokoju ducha, zdrowia, szczęścia, żadnych niepotrzebnych hałasów w około, muzyki lub ciszy zależnie od potrzeb i spełnień w tym co najważniejsze. Do życzeń przyłącza się Al Green.

PS. No i bez względu na to, czy codziennie słuchacie Radia Maryja, czy czytacie Krytykę Polityczną, pamiętajcie, że to jednak święta Bożego Narodzenia, a nie choinki i prezentów.

Al Green “Jesus is Waiting”

Sekcja literacka – “Vinyl: The Analogue Record in the Digital Age”

VinylBył chyba rok 2004 kiedy, jak prawie co dzień, siedziałem w barze mlecznym “Temida” na ulicy Grodzkiej w Krakowie i jadłem obiad. Bywałem tam często, bo zaraz obok w Collegium Broscianum  studiowałem w przerwach od studenckiego żywota. Jeśli chodzi o “Temidę” to szczególnie polecam tam szarlotkę. Jadłem ją ostatnio we wrześniu i nadal smakowała tak samo dobrze, a na dodatek za ladą stoi wciąż ten sam ponury pan oraz miła pani.

Ale do rzeczy. Otóż siedziałem tam, a obok mnie jakiś chłopak opowiadał swojej koleżance, jak to był na Erasmusie w UK i że właśnie dostał się na studia doktoranckie na Yale. Wszystko słyszałem, bo mówił dość głośno, więc od razu pomyślałem, że albo jest z wielodzietnej rodziny, albo często głośno słucha muzyki. Skończyłem obiad, wyszedłem i tyle go widziałem. Tego samego dnia umówiony byłem na pogadankę z moją kumpelą K., która pomieszkiwała w tedy w bardzo fajnym studio na ostatnim piętrze kamienicy na Krowoderskiej. Było tam dobre 5 wysokich pięter bez windy i każdy, kto wchodził do tego mieszkania mówił lekko zdyszany “Czeeeść” i prosił o wodę. Pogadałem z K. dłuższą chwilę, po czym oznajmiła mi, że jakiś sąsiad z dołu zaprosił ją na małą posiadówkę, więc wdzialiśmy obuw i zeszliśmy na dół.  Otworzył nam Janek, który później okazał się krewnym Atrakcyjnego Kazimierza. Wchodząc do środka, od razu wiedziałem, że to będzie miłe spotkanie. Wszedłem i usłyszałem znane mi głębokie połamane rytmy połączone z przestrzenią większą niż piersi Iwony Węgrowskiej i miękkimi brzmieniami. W głębi zobaczyłem kolesia z “Temidy” sączącego piwo. Przysłuchując się muzyce, spytałem:
Good Looking Records?
– Aha – odpowiedział mi błysk oka i pełne uznania przytaknięcie.  Od razu pomyślałem sobie:

Bo musicie wiedzieć, że w tamtych czasach, o tym, czym jest Good Looking Records, czyli najlepsza drum’n bassowa wytwórnia płytowa, wiedziało naprawdę niewiele osób. Teraz wie nawet mniej. Muzykę tworzoną przez LTJ Bukema i jego wesołą, cholernie zdolną ferajnę odkryłem koło 1996 roku, dzięki pożyczonej kasecie Maxell, gdzie nagrany był legendarny album “Logical Progression”, który wywrócił mi muzyczny świat do góry nogami. Od tamtej pory, każdy kto kojarzy, kim jest Bukem i Good Looking staje się częścią wewnętrznego kręgu wtajemniczonych. Coś jak Fight Club, tylko nie trzeba bić się po gębach.

Tym wtajemniczonym okazał się być Dominik Bartmański, mój przyjaciel, socjolog i podróżnik. Właściwie, to jest powód, dla którego Dominika nie powinienem lubić – otóż wydaje mi się, że jest on oblatany w muzyce elektronicznej lepiej ode mnie, a ja bardzo trudno znoszę tę cechę u innych. Dominik potrafi nawet to, co mi się nigdy nie udaje, czyli być “na bieżąco” z nowościami. Ja jestem zazwyczaj na bieżąco 3-4 lata wstecz, a on podsyła mi linki do kawałków, które zostały wydane jakieś 3 miesiące temu. Horror. Jednak w myśl zasady, że “jak nie możesz z kimś wygrać, to musisz się z nim sprzymierzyć” przyjaźnimy się nadal, choć bardziej korespondencyjnie, bo to światowy człowiek jest.

Oprócz tego, że Dominik lubi same dźwięki, to namiętnie kolekcjonuje winyle. Ma ich potężną kolekcję, ciągle kupuje nowe i jeździ po świecie szperając po półkach w poszukiwaniu białych kruków i czarnych pereł. Raz przewiózł nawet całą swoją kolekcję samolotem przez Atlantyk, a wiecie przecież, że lekkie to to nie jest. Wynika z tego, że należy on do rzadkiej grupy osób, które w składzie krwi posiadają drobne ilości winylu, będącego źródłem niestandardowych zachowań. Dominik wkręcił się winyle nawet bardziej, bo razem z Ianem Woodwardem napisali książkę pt. “Vinyl: The Analogue Record in the Digital Age” o kulturowym fenomenie czarnego krążka, która właśnie została wydana nakładem brytyjskiego wydawnictwa Bloomsbury.
Każdy, kto interesuje się tematem powinien tę pozycję mieć i nie piszę tego ze względów towarzyskich. Nie otrzymałem również gratyfikacji za ten wpis od ww. wydawnictwa. Po prostu nie ma chyba na rynku tak interesującego spojrzenia na to zagadnienie napisanego nie tylko przez dobrych naukowców, ale jednocześnie ludzi z pasją patrzących na obiekt swoich badań. Kawał solidnej wiedzy dla tych, którzy lubią dźwięk szurania igłą po czarnych płytach.

Tytuł: Vinyl: The Analogue Record in the Digital Age
Autorzy: Dominik Bartmański, Ian Woodward
Wydawnictwo: Bloomsbury
Język: angielski

PS dla mugoli. Good Looking Records brzmi tak:
LTJ Bukem “Horizons”

Chodzenie po deszczu

Miałem ten kawałek w odwodzie na wypadek dnia, kiedy wszystko będzie płynąć, a szara szmata na niebie sprawi, że jadący rano do pracy będą chcieli się ciąć tempo rzyletko. Nie spodziewałem się jednak, że okazja przypadnie na drugą połowę grudnia.

W sumie, ten utwór jest za stary, żeby go tu wrzucać, ale jak go odkryłem, byłem przekonany, że to jakaś brytyjska elektronika z początku lat ’90. Okazało się jednak, że Flash and the Pan są nowofalową kapelą z Australii, a tę piosenkę nagrali w 1978 roku. Współzałożycielem zespołu był niejaki Gerorge Young będący bratem Angusa i Malcolma Young’ów z AC/DC, ale należy ten fakt potraktować raczej jako osobliwą ciekawostkę niż nobilitację.

Flash and the Pan ” Walking in the Rain”

KONKURS!

UWAGA KONKURS!!

Wczoraj na profilu FB wystartował cykliczny konkurs pt. “ŻEBR O LAJKI”

Zasady konkursu: wśród wszystkich, którzy do poniedziałku (22.12) do godz. 20.00 udostępnią na swojej fejsbukowej ścianie info o profilu Nirguna.pl, albo jakiś wpis z profilu Nirguny, zostanie rozlosowana atrakcyjna nagroda*.

*NAGRODĄ w tym, jak i przyszłych konkursach, będą obciachowe, używane płyty CD w różnym stanie. Taka płyta może być np. świetnym gwiazdkowym prezentem dla kogoś, kogo nie lubicie, a musicie dać mu prezent.

W tej edycji konkursu do wygrania kultowy album “THE FINAL COUNTDOWN” bardzo lubianej i hipsterskiej grupy EUROPE!!
(stan płyty b. dobry, przesyłka na koszt redakcji)