Category Archives: Electronica

Adrenalina

Kraków nad Warszawą ma tą jedną subtelną przewagę, że choćby nie wiem jak się ktoś starał, to w stolicy nie uda mu się spędzić wesela w XIV wiecznej piwnicy. Droga powrotna zaskakująco fajną Dacią Duster szwagra upłynęła pod znakiem oldschoolowego hip-hopu, co chyba znajdzie swoje odbicie w jutrzejszym wpisie.  Na trasie zupełnie spokojnie i bez podwyższonego poziomu adrenaliny. Zupełnie jak nie w Polsce.

Tymczasem,  nieco technicznych dźwięków spod znaku Hotflush Recordings.

Scuba “Adrenalin”

Krótka historia pewnej dziewczynki

Była sobie kiedyś młoda dziewczyna, która ciągle bujała w obłokach, marzyła o niebieskich migdałach i tak bardzo te myśli ją porywały do góry, że ledwo udawało jej się stąpać po ziemi. Nawet chodząc po piasku zostawiała za sobą ledwo widoczne muśnięcia. Jak każda młoda dziewczyna marzyła o miłości, ufała światu, była go ciekawa, ciągle żywa i kochała przyrodę. Mieszkała na wsi bardzo daleko od miasta. Miasta nie znała w ogóle, ale trochę o nim słyszała i zawsze chciała je zobaczyć. Codziennie o świcie biegała po wzgórzach wokół domu, żeby na czas obudzić wszystkie mrówki,  żuki, motyle, ptaki, nornice i inne zwierzęta, żeby dzień na łąkach zaczął się tak, jak powinien. Co chwilę przystawała i rozmawiała z nimi, a w międzyczasie zbierała do szklanki rosę, ponieważ codziennie rano wypijała szklankę rosy.

Pewnego razu, kiedy już obudziła łąkę, zabrała szklankę i zaniosła ją do domu. Poszła przywitać się za starszym bratem, który przez całą noc tworzył muzykę w swoim pokoju na strychu. Stanęła obok niego i nieopatrznie wylała nieco rosy na jego komputer. Ten – o dziwo – nie przestał działać, tylko pomieszał w dziwny sposób nagrane wcześniej ścieżki, tworząc zupełnie nowe utwory. Jeden z nich brzmi tak:

Nosaj Thing “Aquarium”

Chodzenie po deszczu

Miałem ten kawałek w odwodzie na wypadek dnia, kiedy wszystko będzie płynąć, a szara szmata na niebie sprawi, że jadący rano do pracy będą chcieli się ciąć tempo rzyletko. Nie spodziewałem się jednak, że okazja przypadnie na drugą połowę grudnia.

W sumie, ten utwór jest za stary, żeby go tu wrzucać, ale jak go odkryłem, byłem przekonany, że to jakaś brytyjska elektronika z początku lat ’90. Okazało się jednak, że Flash and the Pan są nowofalową kapelą z Australii, a tę piosenkę nagrali w 1978 roku. Współzałożycielem zespołu był niejaki Gerorge Young będący bratem Angusa i Malcolma Young’ów z AC/DC, ale należy ten fakt potraktować raczej jako osobliwą ciekawostkę niż nobilitację.

Flash and the Pan ” Walking in the Rain”

2 metry poniżej mułu – Oda do dzisiejszej aury

(Jak ktoś ma problemy z depresją, to dzisiejszego wpisu nie polecam)

Jest tak szaro i buro, że chyba nie ma co się wygłupiać i udawać, że jest inaczej i puszczać jakieś pozytywne słoneczne kawałki. Wręcz przeciwnie, postanowiłem wziąć okoliczności przyrody na klatę i zilustrować je odpowiednio depresyjnymi i dołującymi utworami muzycznymi.
Znalazłem w moim przepastnym archiwum zakładek 3 następujące kawałki, które sprzyjają konfrontacji z jungowskim cieniem, który niechybnie posiada każdy z nas. Nie są to może dźwięki sprzyjające dobremu nastrojowi i można nie dotrwać słuchając do końca, ale mimo wszystko to całkiem niezła muzyka. W końcu nikt nie obiecywał, że będzie łatwo.

Oneohtrix Point Never – Replica

The Mount Fuji Doomjazz Corporation – Space

Andy Stott – Numb

Zaorane układanki – recenzja “HV/Noon”

HV_Noon

Na koniec roku Hatti Vatti do spółki z Noon’em nieźle zamieszali na naszym podwórku. Większość redakcji miała już poukładane topy najlepszych płyt tego roku, a panowie na początku grudnia wydali album, który zaorał wszystkie misternie przygotowane układanki.

“HV/Noon” to projekt dryfujący gdzieś między hip-hopem a elektroniką. Z tego co widzę, ludzie oceniają go jako stricte hip-hopowy, ale według mnie ze względu na to, w jaki sposób funkcjonuje tu muzyka (co najmniej równorzędny w stosunku do tekstów) bliżej prawdy byłoby mówienie tu o trip-hopie, chociaż nikt już tej nazwy nie używa.

Właśnie, muzyka. Noon zawsze był dla mnie jednym z najlepszych polskich hip-hopowych producentów. Na tyle dobrym, że (całe szczęście) wyrósł z tej roli i zafunkcjonował jako niezależny twórca wydający solowe płyty. Pozwoliło mu to w pełni pokazać jak utalentowanym jest muzykiem. Trochę narzuca mi się tu analogia z Clams Casino, który wydając “Instrumentals”, płytę zawierającą pozbawione rapu podkłady, nagle zaczął być postrzegany jako jeden z najciekawszych twórców sceny elektroniczo-hip-hopowej. Hatti Vatti, to z kolei jedna z bardziej interesujących postaci naszej elektroniki z bardzo ciekawym, specyficznym, miękkim i przestrzennym klimatem utworów. Połączenie tych dwóch wrażliwości dało naprawdę ciekawe efekty, do których przyczynili się dodatkowo goście biorący udział w nagraniu płyty. Na albumie przeplatają się kawałki instrumentalne i te z wokalami, klimat jest dość ciemny, przydymiony, nieśpieszny, zawieszony gdzieś w przestrzeni. To trochę tak jakby HV i Noon przez kilka miesięcy przed nagraniem płyty słuchali głównie Murcofa, Steva Namlooka, oglądali czarno-białe zdjęcia z ostatnich 20 lat swojego życia, a potem weszli do studia i z pomocą Eldo, Hadesa, Jotuze, O.S.T.R., Małpy i Misi Furtak nagrali to, co nagrali.

Co od razu słychać po przesłuchaniu tej płyty, to że nagrali ją ludzie dojrzali. Dojrzali muzycznie i dojrzali tekstowo. Tu nie ma młodzieńczej zajawki, planów zdobywania świata, infantylności i wielu innych charakterystycznych dla wielu hip-hopowych płyt młodych wilków cech. Słychać, ile czasu minęło od nagrania “Świateł miasta”, gdzie nieco drażniło mnie egzystencjalne zacięcie chłopaków. Teraz nie ma na to miejsca, bo opowiadają starsi faceci (i jedna nieco młodsza dama), którzy wiedzą, o czym mówią, mają już inną, znacznie bardziej wyrobioną perspektywę. W tę męską opowieść niepostrzeżenie wślizguje się na chwilę Misia Furtak, która ślicznie żali się na huczenie i zawartość swojej głowy.

Świetnie się tego słucha. Ta muzyka wciąga, ma wiele płaszczyzn i odsłania powoli różne przestrzenie. Odsłania w sposób bardzo ciekawy i przemyślany. To są rzeczy, które nieczęsto można powiedzieć o polskim hip-hopie, szczególnie w warstwie muzycznej.  Ale jak już zaznaczyłem wcześniej, nie jest to dla mnie płyta czystko hip-hopowa, zbyt duża jest tu dla mnie rola samej muzyki. A jeżeli nawet uprzeć się – jak chce wielu – że tak jest, to z pewnością jeden z najlepszych polskich hip-hopowych albumów jakie słyszałem.

Ocena: 8,5/10

Hatti Vatti & Noon
“HN/Noon”
Nowe Nagrania
2014

HV/NOON – “HEIMAT” (JOTUZE)

Cały album: