Dawno, dawno temu, kiedy byłem urodziwy i młody, miałem wraz z kolegami sporą zajawkę na rowery górskie. Dużo się na nich jeździło, a jeszcze więcej rozmawiało i dywagowało z kumplami o możliwych perspektywach ulepszeń naszych maszyn. Rower górski to nie było takie zwykłe hop-siup jak dzisiaj. Mieliśmy mniejsze fundusze, a co za tym idzie mniejsze ambicje i szczytem marzeń była korba Deore XT, amortyzator Rock Shoxa i hamulce Magury, a nie willa pod Warszawą z Range Roverem na podjeździe. Rower górski zastąpił nam po trosze deskorolkę, którą katowaliśmy latami wcześniej i było to w sumie bardzo dobre zajęcie – nie dość że przyjemnie spędzaliśmy czas, to jeszcze otaczała nas aura ulicznego prestiżu.
My się intensywnie jaraliśmy rowerami, aż tu nagle, znienacka w radiu pojawił się TEN kawałek, który artykułował wszystkie nasze młodzieńcze potrzeby i żądze, czyli rowery górskie i fajne dziewczyny. Autorem tego kawałka był Yaro a utwór brzmiał tak (zresztą, na pewno go znacie):
Piosenka była naprawdę klawa i pozytywna, ale potem – o zgrozo – stała się bardzo popularna i my, jako przedstawiciele kultury alternatywnej, nie mogąc znieść tego faktu nieco się od niej zdystansowaliśmy, bo, niczym dzisiejszy hipsterzy, mogliśmy interesować się tylko rzeczami niszowymi i wykwintnymi.
Nie zmienia to jednak faktu, że po usłyszeniu “Rowerów dwóch” przepowiedziałem bujną karierę Reni Jusis, zwierzając się mojej ówczesnej dziewczynie, że “ta laska z chórków jest zajebista i czeka ją jeszcze niezła kariera”. Sami widzicie, że na muzyce to ja się jednak znam. Kiedyś odkryłem również aktorski talent Borysa Szyca, ale to zupełnie inna historia. Continue reading Rowery i ćmy