Jestem człowiekiem z lasu. Żyję co prawda w mieście, w mieście które bardzo lubię, ale wielka aglomeracja, to nie jest moje naturalne środowisko.
Po raz kolejny przetarłem sobie spodnie na tyłku. Ciągle przecieram sobie spodnie na tyłku. Dzieje się tak prawdopodobnie dlatego, że mam mało spodni. Lubię mieć mało rzeczy, zatem i mało spodni, więc zazwyczaj mam tylko trzy pary, które ciągle noszę na zmianę i ciągle piorę, co sprawia, że bardzo szybko zużywają się te efekty pracy 10-letnich bangladeskich dzieci kupowane w Reserved albo innym H&M. Mój brat ma inną teorię na temat moich notorycznie przetartych pantalonów – twierdzi, że zbyt “agresywnie siadam” i być może nie dość spokojnie siedzę na czterech literach, czym przyczyniam się do nazbyt szybkiej destrukcji tekstyliów. Chyba coś w tym jest.
Dekompozycja spodni zmusiła mnie do udania się do mieszczącego się nieopodal sklepu dziewiarskiego. Znalazłem tam nawet coś dla siebie, ale wygrzebane z kupy wyprzedażowej jeansy były o numer za duże, więc poprosiłem o sprawdzenie, czy znajdę odpowiednie gdzieś w stolicy. Dzięki zaawansowanym technologiom miła pani poinformowała mnie, że mój wymarzony rozmiar znajdę w Jankach, Złotych Tarasach, na Targówku lub w Arkadii.
Wybrałem Arkadię. Wsiadłem w metro, wysiadłem przy Dworcu Gdańskim i wyszedłem z podziemnych korytarzy na Słomińskiego na prawą stroną jezdni, patrząc w stronę Ronda Babka (nie “Zgrupowania AK Radosław” jak chce się wmówić warszawiakom). I tu pojawił się problem, bo są takie dni, że w mieście czuję się obcym przybyszem. Skala, hałas i natężenie wszystkiego stają się zupełnie nieakceptowalne, tłumy zbyt gęste, autobusy zbyt śmierdzące a asfalt zbyt czarny. Po lewej wisiały nade mną dwa monstrualne budynki mieszkalne przez deweloperów nazywane “apartamentowcami”, aby nabywców przekonać, że mieszkanie w 18-piętrowym mrówkowcu to nobilitacja i prestiż. W oddali czaiła się równie wysublimowana “Babka Tower”.