Przedwczoraj wręczano Wiktory. Ja powinienem otrzymać SuperWiktora dla największego blogowego opierdalacza w tym kraju. Na razie się nie udało, ale może w przyszłym roku na niego w końcu zasłużę.
Człowiek się starzeje i coraz częściej musi się przekonywać, że sport to nie zawsze jest zdrowie. Niedawno ta prawda wdarła się w sposób bolesny w moje życie i zmuszony zostałem do zrobienia rezonansu magnetycznego. W tym celu udałem się do pewnego przybytku wciśniętego miedzy Pole Mokotowskie a zapyziały stadion Skry. Swoją drogą, mimo że sam stadion i jego otoczenie wyglądają wyjątkowo biednie, tartan i boisko jest tam w dobrym stanie i wesoło trenowali tam oszczepnicy.
Kiedy już nacieszyłem się widokiem, podobnie jak ja, upadłego i kulawego przybytku sportu skierowałem się do pracowni rezonansu mieszczącej się w sąsiednim budynku. Przywitał mnie tam miły i jowialny technik oraz jego równie sympatyczna, chuda jak trzcina asystentka, co chwila popychana przez podmuchy powietrza generowane przez obecną tam muchę (skąd mucha o tej porze roku – nie wiem). Kiedy załatwiliśmy wszystkie formalności wszedłem do jasnego pomieszczenia zdominowanego przez wielki kremowy tubus, który za chwilę miał mnie połknąć na najbliższe 20 minut. Continue reading Muzyka rezonansu