Bardzo mało tu u mnie mocniejszego grania, ale czasem coś się jednak przytrafia. Kiedyś słuchałem mocniejszych gitar znacznie częściej. Teraz, moje uszy szukają innych przestrzeni i brzmień, ale czasem ochota na riffy przychodzi. Tak, jak dziś.
Na początek moja miłość z czasów młodości czyli Calwfinger. Katowałem ich niemiłosiernie do tego stopnia, że ich debiutancki album “Deaf, Dumb, Blind” jest chyba jedynym, który znam cały na pamięć. Swoją drogą, ci goście grali nu-metal w czasach, kiedy panowie z Linkin Park i P.O.D. robili kaka w pieluchy.
Clawfinger – Nigger
Na początku myślałem, że Clawfinger i Body Count to jeden zespół, bo kumpel pożyczył mi kasetę z dwoma albumami nagranymi jednen po drugim. Nieważne, ważny jest ten bas na początku…
Body Count- Born Dead
Z kolei inny kolega pożyczył kiedyś kasetę VHS z nagranymi 3 godzinami MTV. Ten kawałek tam był.
Metallica – Enter Sandman
Kasety z Houkiem nikt mi nie pożyczył. Kupiłem w sklepie na Dworcu Centralnym.
Houk – Transmission Into Your Heart
Akcent zawsze na czasie:
Faith No More – Last Cup Of Sorrow
Korn – Freak On a Leash
Chyba żaden z zespołów, których słuchaliśmy w podstawówce i na początku liceum nie zaliczył takiej degradacji w poważaniu z poziomu “zajebistość” do “totalna żenada”. Jedni z niewielu lewaków, których lubiłem.
Rage Against The Machine – Killing In The Name
Nie trawię zupełnie zespołów metalowych snujących opowieści o ciemnej stronie mocy, wrzucających kozły i pentagramy na okładki płyt, bo najczęściej jest to infantylne i, że tak powiem, nieestetyczne. Kat się również do tej grupy zalicza, ale ten kawałek, kurka, im wyszedł.
KAT – Łza dla cieniów mininych
Do wyjątków muzy z ciemnej strony księżyca, którą lubię zalicza się jeszcze to:
Fear Factory – Zero Signal