Jestem zblazowany i cyniczny, więc nie robi na mnie wrażenia, kiedy spotkam jakąś znaną osobę. Nie tracę w takich sytuacjach głosu i nie trzęsą mi się nogi, ale wczoraj otarłem się o mojego idola.
Od jakiegoś czasu, po ponad 10 latach ciszy, jestem posiadaczem telewizora. Bynajmniej go nie kupiłem, ale pożyczyłem jakiś czas temu, żeby móc oglądać filmy na 42 calach zamiast na 13. Stosunkowo niedawno w moim bloku pojawił się nowy operator kablówki, który zaproponował mi szybszy internet i pakiet TV za 30 zł. mniej niż dotychczas płaciłem za sam net, więc się złamałem i od kilku miesięcy mam w domu telewizję. Rzeczonej TV oglądam bardzo mało, a tak zwanej rozrywki nie oglądam wcale, ponieważ poziom programów, które mają mnie rozerwać, znajduje się dalece poniżej Żuław Wiślanych. Jest natomiast jeden wyjątek, jedna gwiazda, prawdziwa perła srebrnego ekranu, wynagradzająca mi, jakże szybko postępującą, pauperyzację obrazkowej rozrywki. Tym białym krukiem jest Wróżbita Maciej, odkrywający przed widzami sekrety ich przyszłości. I wyobraźcie sobie Drodzy Czytelnicy, że wczoraj, zajmując miejsce przy stoliku w pewnym warszawskim lokalu usiadłem obok Wróżbity Macieja konferującego z równie ciekawymi jak on indywidualnościami. Zaniemówiłem i nawet o wspólną fotografię go nie poprosiłem, ech…
Tymczasem podzielę się czymś gitarowym w bardzo jakościowym wydaniu.
Breakbot – Baby I’m Yours feat. Irfane. Zamiast kawy.
Florence + The Machine – Dog Days Are Over. Zamiast drugiej kawy.
José González – Stay in the Shade. Na uspokojenie po dwóch kawach.
Pixies – Monkey Gone to Heaven. Fight Club
Sorry Boys – The Sun. Ciekawy głos ma dziewczyna i piosenka też niczego sobie
Sigur Ros – Olsen Olsen. Kiedyś, jak miałem konto na FB, jak prawie wszyscy, zrobiłem quiz, sprawdzający gdzie żyłoby mi się najlepiej. Wyszło, że na Islandii i ten wideoklip do kawałka Sigur Ros to potwierdza.