Jakieś dwa miesiące temu trafiłem na kawałek, który znajdziecie poniżej. Piękny wokal, spokojna i klasyczna aranżacja rodem z lat ’70. Klasa. Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że to utwór z nowego albumu Annabel (lee), projektu wydanego przez Ninja Tune. Trochę mnie to zbiło z tropu, bo spodziewałem się, że to nagranie jakiejś nieznanej czarnej diwy, która wychowywała słuchając w pieluchach Bilie Holiday. Annabell jednak, oprócz czarnych dam słuchała z pewnością też w życiu wielu innych gatunków, co można usłyszeć na reszcie płyty, która w wielu miejscach nie jest łatwa i kryje w sobie nieco niepokoju, ale ma też też wiele tajemnic wartych odkrycia.
Na początku nie wiedziałem, co o tym albumie sądzić, dlatego dobre dwa miesiące czekałem, aż coś się w mojej głowie wyklaruje. On na pewno jest dobry, ale jak wiemy, nie wszystko co dobre służy dłuższemu słuchaniu. Nie bez powodu Warszawska Jesień jest tylko raz do roku. Zacząłem więc zgłębiać temat, który zapowiadał się ciekawie, bo “Annabel Lee” to wszak tytuł ostatniego wiersza Edgara Allana Poe, który, jak dobrze wiemy, wyobraźnię miał bujną i na świat patrzył w dość ciemny i niezwykły sposób. “Annabel Lee” opowiada o śmierci pięknej kobiety – motywie, który Poe określał mianem “najbardziej poetyckiego tematu na świecie”. To opowieść o niezwykłej miłości mężczyzny do niezwykłej kobiety, o uczuciu niespotykanie silnym, niespełnionym, trudnym, ale tak mocnym, że podmiotowi lirycznemu zazdrościć tego uczucia zaczynają nawet aniołowie, aż jeden z zazdrosnych serafinów uśmierca piękność, nie mogąc patrzeć jak dwoje ludzi wiąże się uczuciem niedostępnym nawet dla zastępów niebieskich. W tym momencie moją interpretację pozwolę sobie przerwać, a zainteresowanych odsyłam do tekstu źródłowego.
Kiedy się słucha tej płyty nie znając kontekstu, jest ona na pewno dobra, ma kilka świetnych momentów (np. Belive, I Will Lead Us, Alone), ale chwilami jednak męczy. Jednak kiedy przeczyta się wiersz, odświeży w sobie (lub pozna) klimat E. A. Poe i potraktuje tę płytę jako swoisty muzyczny, oniryczny obraz, czy sen wywołany przez “Annabel Lee”, to robi się z tego płyta niezwykle ciekawa i wciągająca. Nie taka, której słuchamy dla przyjemności, albo do prasowania, ale taka, którą włączamy, żeby odbyć podróż, która odkryje przed nami pewne rzadko odwiedzane zakątki. To naprawdę bardzo ciekawa opowieść.
Muzycznie to niespotykane i też nieco nieuchwytne połączenie – jest tu coś z klasycznego imperosjonistycznego fortepianu Erika Satie, jest jazz i czarny duch amerykańskiego południa, a gdzieś pomiędzy, prawie niezauważone, przemykają współczesne brzmienia. To wszystko się nie kłóci, tylko mgliście przenika, miesza, przetacza…aż znika we mgle.
Niebanalna i ciekawa płyta mająca w sobie jakiś dziwny rodzaj klasy, którą nie wiem jak nazwać. Warto sprróbować.
Wpis dedykuję Pani Patrycji , której wybór opowiadań E.A. Poe Leży u mnie na półce już dobre 4 lata (pamiętam i oddam!)
Annabel (lee)
If Music presents: By the sea… and other solitary places
Ninja Tune 2015
(8.0)